wtorek, 7 marca 2017

5na1 "Góra Tajget" Anna Dziewit – Meller (16/2017)


To już dwunasta książka, jaką recenzujemy w ramach projektu #5na1. Ależ ten czas leci!

Śląsk. Sebastian, świeżo upieczony ojciec, mimowolnie zostaje wciągnięty w wydarzenia z przeszłości. A właściwie w wygrzebywanie wydarzeń z przeszłości. Sebastian zastanawia się, po co wracać do czegoś co było i minęło. Przecież teraz jest dobrze, ma rodzinę, aptekę, względny spokój. A tu nagle stary nauczyciel wymiata spod dywanu zapominane powoli czasy wojny, niewygodne wydarzenia. Dla niektórych niewygodne, bo brali w nich udział. Dla innych niewygodne, bo zakłócają ich teraźniejszy spokój. Sebastian chciałby odwrócić głowę od dawnych nieszczęść. Po co psuć własne szczęście brzydkimi obrazkami czyjegoś nieszczęścia. Sebastian nie jest jednak asertywny i stary nauczyciel szybko wciąga go w swój plan. Na domiar złego, Sebastian dowiaduje się również, że tu gdzie on ma dziś aptekę, w czasie wojny był szpital. I to nie byle jaki szpital, a taki, w którym na dzieciach prowadzono eksperymenty medyczne.
W tym samym czasie Sebastian zaczyna czuć strach, bo zdaje sobie sprawę, że nie jest w stanie ochronić swojego dziecka przed wszystkimi pułapkami świata. Szczęście bycia ojcem zostaje zmącone obawą o życie córki. Trochę na wyrost, ale Sebastian coraz wyraźniej dostrzega zagrożenia czyhające na jego dziecko.

***
Najbardziej poruszyła mnie historia Rysia. Szłam z Rysiem przez ten szpitalny korytarz, a wcześniej pędziłam z nim na motorze. Wiecie, dość szybko wiedziałam gdzie Rysiu zmierza i co Rysia czeka, ale jakoś tak… Potwierdzenie domysłów przyszło dopiero po kilku stronach rozdziału o Rysiu i szybko czytałam, linijkę za linijką, bo podświadomie czekałam na potwierdzenie tego, co przecież było pewne. Ryszard jest dziś ojcem, dziadkiem. Swoją historią nie zawracał nikomu głowy, bo i po co, to dawno było, dziś jest dziś.
Cieszyłam się z Zefką, kiedy wyjechała do Emmy i dowiedziała się, jak to jest być kochaną. Smuciłam się z Zefką, kiedy musiała wracać na Śląsk. No i jak się okazało, nic dobrego na tym Śląsku na nią nie czekało. Zefka przetrwała, do samej starości i śmierci nie lubiła tylko pytań o to, czemu nigdy nie miała dzieci. 
Z dziennikarzem w mieszkaniu doktor Luben siedziałam spokojnie i piłam herbatę. Przyglądałam się jak starsza pani, oprawca dzieci, szykuje się na wyjście do opery. Przecież to takie dostojne. A nikt nie mówił, że zwyrodnialcy nie mogą kulturalnie spędzać wieczoru. A przyznać trzeba, że choć do eleganckiej starszej pani to nie pasuje, to zwyrodnialcem musi być prawdziwym, skoro nie bardzo potrafi dostrzec zło w swoich czynach, a w samej sobie winy nie znajduje. Doktor Luben jest miłośniczką muzyki i wydarzenia z przeszłości nie będą jej spędzać snu z powiek. Było minęło.

*** 
Po wizycie u Sebastiana i nauczyciela Zgierskiego u prezydenta miasta, okazuje się, że dziś te historie nie są potrzebne. Po co jakaś tablica upamiętniająca ofiary? Oczywiście, to ważne, bla bla bla i inny urzędniczy bełkot, urząd niby rozumie, ale przecież nie może sam decydować, są inne wydatki, jak sami rozumiecie ważniejsze, a poza tym, co było to było, teraz należy patrzeć w przyszłość. Klomby trzeba posadzić, a nie zajmować się hitlerowską akcją T4. Ach, bo ja wspomnieć zapomniałam, że to właśnie wokół akcji T4, akcji polegającej na „eliminacji życia niewartego życia” dzieje się „Góra Tajget”. Dziecko ma szpotawą stopę? Zapraszamy do Lublińca, tam dziecko umrze na niedowład serca. To nic, że serce jak dzwon ma, już doktor Luben sobie z tym poradzi.

*** 
To nie tak, że ta książka powaliła mnie na kolana. Nie rozedrgała mnie, nie odebrała mi mowy, nie jest wybitna. Ale jest to powieść ważna, bo choć temat zbrodni nazistowskich można by już nazwać oklepanym, to uważam, że akurat książek o tym nigdy za dużo. A ta książka wyszła lepiej niż nieźle, jest udana.
Stylistycznie nieźle, odpowiadał mi sposób narracji autorki, ale przyznaję, że bardziej skupiałam się na samej historii niż na języku i stylistyce.



No a na koniec łyżka dziegciu… Wydanie wydaje się być ładne. Prosta okładka, skromna, na grzbiecie ten sam ‘obrazek’ co i z przodu. Dobrze się to wszystko komponuje. Litery duże, wszystko przejrzyste. No i klops, którego nie lubię nawet w mailach służbowych, a w książkach to już wcale nie akceptuję… Podwójne spacje… Na pierwszych trzech stronach było ich kilkanaście! Jedno można nazwać wpadką, ale tyle? Zresztą, sami zobaczcie jak to wygląda... Razi mnie z daleko takie coś, wierzcie mi, zęby same mi zgrzytały przy każdym kolejnym takim kwiatku. Na całe szczęście, dalej było lepiej i podwójne spacje zniknęły. W innym wypadku, ciężko byłoby mi przeczytać całość… Ale na półce książka ładnie będzie wyglądała. 

Język: 4
Emocje: 4,5
Pomysł: 4
Akcja: --

Przeczytane: 7.03.2017
Moja ocena: 8/10

Recenzje pozostałych blogerów biorących udział w projekcie znajdziecie tutaj:

2 komentarze:

  1. Ciekawy pomysł z tym projektem 5na1 , będę obserwować :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapraszamy serdecznie :) Staramy się publikować nowe recenzje w okolicach piątego każdego miesiąca :)

      Usuń