poniedziałek, 12 września 2016

"Wojna nie ma w sobie nic z kobiety" Swietłana Aleksijewicz (24/2016)

Sierżant, kapitan, mechanik lotniczy, lotnik, lejtnant, felczer, szeregowiec, strzelec wyborowy
To podpisy pod nazwiskami bohaterek reportażu Swietłany Aleksijewicz. Bohaterek, nie bohaterów. To o kobietach, tylko form żeńskich tych rzeczowników brak. Bo takich form być nie powinno, bo kobiety do wojny nie pasują.

„Na wojnie nie ma kobiecych zapachów, wszystkie są męskie. Wojna pachnie po męsku”.

Tak, wojna pachnie po męsku, wojna kojarzy się z mężczyznami. Stereotypowe myślenie nakazuje mi widzieć kobietę w rzeczywistości wojennej będącą sanitariuszką, kucharką, ewentualnie łączniczką czy telefonistką. Takie kobiety również znajdziemy w książce Swietłany Aleksijewicz, ale nie tylko. Wiele z bohaterek jej reportażu to czołgistki, strzelcy wyborowi, kierowcy, panie sierżant, lotnicy.
Wiele z bohaterek reportażu to wcale nie kobiety, to młode dziewczyny – kiedy rozpoczynają swą wojenną tułaczkę mają po szesnaście, siedemnaście lat.

„Na wojnie starzeje się dusza człowieka. Po wojnie już nigdy nie byłam młoda...”
Te młode dziewczyny kształtuje wojna, to przykre.. Pierwszy raz zakochują się na wojnie, uczą się kochać dziś, teraz, bo jutro może być za późno. Za późno dla nich lub dla ich wybranków.
Kiedy pomyślę jaką ja byłam głupią smarkulą mając szesnaście lat…

Kobiety na wojnie stają się twarde. Chcą pozostać kobiece, choć w warunkach w jakich przyszło im żyć to niewyobrażalnie trudne.

Mało w tej książce autorki, dużo bohaterek. Doceniam. Jednak to, co w pamięci pozostaje, to nie same kobiety snujące swe wspomnienia, a właśnie te ich historie, obrazowo przedstawione zapadają w pamięć. Dziś nie pamiętam już nazwisk, ale pamiętam przydarzające się im historie.

Radziecki bohater
Patrząc na książkę przez pryzmat historii wojennych kobiet, to jest to pozycja niewątpliwie przejmująca, poruszająca. Patrząc jednak nieco szerzej, dostrzegam ziarenka czegoś na kształt propagandy radzieckiej, wychwalania pod niebiosa rosyjskich żołnierzy. Że dzielni, że oddani, wspaniali. Rozumiem, że z ust kobiet, które to mówią, niczego innego usłyszeć bym nie mogła, ale po drugiej stronie książki, na wprost bohaterów i autora siedzi czytelnik. W tym przypadku to Polka, wiec siłą rzeczy, moje postrzeganie ‘wspaniałości’ żołnierzy Armii Czerwonej jest nieco inne, niż to wyczytane w tejże książce.

Nie bardzo umiem coś więcej o tej książce napisać…  Zamiast tworzyć niepotrzebne zdania, które i tak nie oddadzą tego, co w tej książce najbardziej uderza, przeczytajcie kilka cytatów z reportażu. One przybliżą Wam to, jaka to książka.

O tym, że przywykamy do niewyobrażalnego:
Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam rannego, zemdlałam. Potem mi przeszło. Kiedy pierwszy raz poszłam pod kule po żołnierza, wydawało mi się, że zagłuszam huk bitewny, tak krzyczałam. Potem się przyzwyczaiłam. Po dziesięciu dniach zostałam ranna, odłamek wyjęłam sobie sama, sama się opatrzyłam...

O tym, że człowieka w człowieku trudno zabić:
Ja, która przysięgałam, że wszystkich ich nienawidzę... Zbierałam u swoich żołnierzy wszystko, co mają, co zostało z przydziałów, każdy kawałek cukru, i oddawałam niemieckim dzieciom. To jasne, że nie zapomniałam... Wszystko pamiętałam... Ale nie mogłam patrzeć spokojnie w oczy głodnym dzieciom.

O tym, że najbardziej boli to, czego nie widać i że oczywiste wcale oczywiste nie jest:
Nawet dzisiaj można oszaleć, kiedy się to przypomni. Tyle że podczas wojny ludzie wytrzymywali, rozum tracili dopiero po wojnie. Chorowali po niej. A wtedy nawet wrzody żołądka się goiły. Spał człowiek na śniegu, w lichym szynelu, a nazajutrz nie miał nawet kataru.

O tym, jak wielkim paradoksem jest człowiek:
Ludzie jak dawniej nienawidzą się nawzajem. Znowu się zabijają. To właśnie jest dla mnie niepojęte...

Dla mnie też jest to niepojęte… I jak za każdym razem, kiedy czytam podobną książkę, dziękuję Bogu, że żyję tu gdzie żyję, w takich a nie innych czasach. 

Przeczytane: 11.04.2016
Moja ocena: 8/10

środa, 7 września 2016

"Niemiecki bękart" Camilla Läckberg (22/2016)



Saga o Fjällbace; tom 5

No i stało się… To, co jeszcze w tomie trzecim sagi o Fjällbace uważałam za urocze, w tomie piątym, czyli właśnie w „Niemieckim bękarcie”, zaczyna mnie męczyć. A w opinii o „Kamieniarzu” (tom trzeci) pisałam tak: „Tło obyczajowe jest sympatyczne, mili bohaterowie. Nie jest to wszystko ckliwe, naiwne, przesłodzone, Erica i Patrik mają swoje problemy, dopada ich szara rzeczywistość dnia codziennego”. O tomie piątym napiszę już inaczej:
Bohaterowie, choć nadal sympatyczni, to stają się coraz bardziej sztampowi, robi się ckliwie, ich zachowania stają się do przewidzenia. Problemy owszem, nadal są, ale nie są już szarą rzeczywistością, jaką każdy z nas mógłby dzielić, a są już bardziej na modłę przewidywalnej powieści obyczajowej, z wątkiem dramatycznym i romansowym. To, co doceniałam w poprzednich częściach, że tło obyczajowe jest naprawdę tłem, subtelnie wplecionym a treść, tu zanika i bohaterowie ze swoimi problemami coraz bardziej pchają się ku planowi pierwszemu. I choć wątek kryminalny jest przyzwoity, pomysł ciekawy, a ja lubię takie nawiązania do przeszłości i do wojny, to można by się czepiać, że akurat Erice przyszło natrafić na duchy z przeszłości własnej matki, że to ona, główna bohaterka jest w to wciągana. Ok, załóżmy, że takie zbiegi okoliczności się zdarzają, ale przez to jednak postać Eriki dominuje w tej historii kryminalnej, która sama w sobie chowa się nieco w cieniu.

Podsumowując – za dużo tu Eriki. Mało tego, w tej części cyklu autorka postanowiła zrobić z Eriki Harrego Hole w spódnicy – genialne pomysły ni stąd, ni zowąd, podobne odkrywanie tajemnic na długo przed policją, rozwiązywanie zagadek ot tak, przeczuciem i fartem. Geniusz detektywistyki. Nie kupuję tego.

Jest jeszcze, coraz głośniej i wyraźniej dająca o sobie znać, córka Eriki i Patrika, Maja. Nieco mnie to dziecko (genialne oczywiście) zaczyna irytować, ale na razie delikatnie o tym wspominam, zobaczymy co będzie z kolejnych częściach.

Styl, jak to u Pani Camilli – żadne wyżyny pisarstwa, język bardzo prosty. Da się czytać, choć w nadmiarze może to męczyć.  


„Niemiecki bękart” miał potencjał, ale w mojej opinii mocno został zmarnowany. Powieść dobrze wpisuje się w całość, jaką tworzy cykl o Fjällbace, natomiast jako pojedyncza książka nie należy do najlepszych w swojej klasie i ustępuje miejsca innym tomom sagi. Nadal pozostaje we mnie (niezrozumiała dla mnie samej) sympatia i słabość to Fjällbacki, ale tym razem dostrzegam już więcej minusików. 

Przeczytane: 17.03.2016
Moja ocena: 6/10

poniedziałek, 5 września 2016

5na1 "Inna dusza" Łukasz Orbitowski (52/2016)

5na1 po raz szósty; sierpień 2016

Jędrek, Darek, Dagmara. Jacek, Dawid, Dominika. Fikcja i rzeczywistość, splecione ze sobą nierozerwalnie.

W tej książce jest wiele płaszczyzn, które mnie zachwyciły – język, bohaterowie, dbałość o szczegóły, realizm miejsc. Ale od początku.

Jakim gatunkiem literackim jest „Inna dusza”?
I tu mamy pierwszą nieoczywistość, w którą obfituje ta książka. Zapewne jest to literatura współczesna, która do opowiedzenia historii wykorzystuje rzeczywiste zdarzenia. Ale reportażem zdecydowanie nie jest. Jest tu sporo psychologii, można więc powiedzieć, że to powieść psychologiczno – obyczajowa, ale Orbitowski nie bawi się w psychologa i nie próbuje wytłumaczyć nam dlaczego stało się to, co się stało.

A co się stało?
Stało się morderstwo, i to nie jedno, a dwa (choć gdyby wliczyć kotki, to i jeszcze więcej…). Dokonał ich Jacek B. (ochrzczony przez Orbitowskiego Jędrkiem B.) w momentach, w których wychodziła z niego inna dusza. Inna dusza - tyle właśnie musi nam posłużyć za wyjaśnienie motywów zabójcy – innego od Orbitowskiego nie dostaniemy. Można by rzec, że autor wziął gotową historię, nieco ją obrobił, dodał warstwę fikcyjną, przedstawił bohaterów i książka gotowa. Ale – jak to zrobił! Z niesamowitym wyczuciem chwili o jakiej mówi, idealnie dobranym językiem, zgrabnym stylem.

A więc język i styl
Prosty, oszczędny. Zdania krótkie, czasem jakby wręcz urywane. Jest w nich dokładnie tyle, ile musi być. Ani jednego zbędnego przymiotnika, ani jednego słowa za dużo. To się udziela. Jak myślę o tej książce, to w głowie układam też takie zdania. Krótkie. Wprost. Bez owijania w bawełnę.

„Słońce jeszcze nie wstało. Mama cieszy się, że mamy co jeść. Nie każdy tutaj, na Jasnej, może to o sobie powiedzieć”

„Tatusiowi pogorszyło się. Zwalił się na wyro dobrze po piątej i teraz śpi twarzą do dołu. Na czubku jego głowy pojawił się łysy placek (…) Przewracam go na bok i nakrywam kołdrą. Podnoszę kurtkę z podłogi w przedpokoju i daję na wieszak”

Krótko. Wprost. Bez upiększania. Tak samo jest o bohaterach.

Jędrek, Krzysiek, tatusiowie…
…czyli bohaterowie. Postacie nieidealne, postacie idealne. Nieidealne w tym, jacy są. Idealnie przedstawione. Wszyscy, co do jednego bohatera, przedstawieni są tak, jak postacie w książkach powinny być przedstawione. Są tak wyraziści, że dawno takich nie spotkałam. Wkurzają, wzbudzają litość. Słyszymy ich słowa, słyszymy ich myśli. Jesteśmy z nimi w kuchni, idziemy Jasną, na Fordon, podtrzymujemy pijanego ojca, podglądamy Dagmarę przez dziurkę od klucza. To bycie z bohaterami jest niesamowite. Całkowite. Dopełnia to tło lat 90., które pamiętam, choć jako gówniara, ale swoje skojarzenia mam.

W tle
„Meblościankę wypełniają kieliszki, karafki, szklanki w koszyczkach i książki oprawione w płótno”

„Przeklina Macierewicza i Korwin-Mikkego, którzy cztery lata temu zaczęli ten niedorzeczny cyrk z lustracją. Spotkała ich zasłużona kara: wylecieli z polityki i nigdy nie wrócą, a jeśli wrócą, będzie to oznaczało koniec Polski” (sic!)

W tle Urszula, Kasia Kowalska, „Dumka na dwa serca”. To co w tle, jest tu niesamowicie ważne. Bez tego obraz tamtych wydarzeń nie byłby pełen. Tworzy klimat, oddaje rzeczywistość, w jakiej żył Jędrek. Z pewnością autor nie przedstawia pełnego przekroju społeczeństwa z lat 90. XX wieku (trudno to zrobić w postaciach trzech nastolatków i ich ojców), ale wycinek, który zawarł w bohaterach, przedstawił idealnie. Każdy szczegół lat 90. jest dopieszczony, trafiony, zgodny z rzeczywistością. Zafascynowana byłam tym, jak autor zadbał o każdy szczegół, jak perfekcyjnie przedstawił tamte czasy. Nie umknęła mu meblościanka, ani Kasia Kowalska, nie umknęła guma Turbo. Byłam tam całkowicie.

Powieść nieoczywista, niejednoznaczna, inna. Taka, w której tło hipnotyzuje niekiedy bardziej niż historia na pierwszym planie. Jest szaro, jest mroczno. Na każdej kolejnej stronie nie jawią się kolory, ani żadna wesoła opowieść. Zresztą, wcale tego nie oczekujemy. Urzeka dbałość o szczegóły. Powala surowość stylu, emocje wychodzące z prostych słów. I historia. Ta nierzeczywista, choć rzeczywista,  historia.

„Ja sobie myślę, że w każdym drzemie coś takiego, tylko w jednym się budzi, a w drugim nie budzi, i tyle (…) Inna dusza się budzi. A może diabeł. Chętka, by zabić, i już”

PS. Tyle się napisałam, a mam wrażenie, że tego co najważniejsze w tej książce, nie zdołałam Wam powiedzieć…

PS 2. Czy bardzo źle o mnie świadczy, że jednym z wydarzeń, które poruszyły mnie najbardziej jest morderstwo kotków?

Przeczytane: 26.08.2016
Moja ocena: 8/10

Język: 5
Emocje: 5
Pomysł: 4
Akcja: 4

Recenzje pozostałych blogerów biorących udział w projekcie znajdziecie tutaj: