środa, 27 kwietnia 2016

"Półdiablę weneckie" Józef Ignacy Kraszewski (55/2015)

Bardzo mi się podobało!
Po książkę sięgnęłam przypadkiem – niespodziewanie zostałam na noc u rodziców, nie miałam książki ani czytnika ze sobą, a moja mama ma całą półkę z książkami Kraszewskiego. Spytałam, mama powiedziała, że zaczytywała się w Kraszewskim swego czasu i w latach 80. kupowała wszystko jego autorstwa, co akurat się trafiło. Nie bardzo wiem, jak to się stało, że ta cała półka z Kraszewskim nie skusiła mnie do tej pory… Nie czytałam nic jego autorstwa (hmm, chyba że coś w szkole, ale tego nie pamiętam).

„Półdiablę weneckie” zachęciło mnie tytułem i tym, że akurat do Wenecji miałam lecieć. Miło więc było lądować w Wenecji w tym samym czasie, co akurat bohaterowie w książce do Wenecji przybywali :)

Z reguły akcji powieści tu nie opisuję, ale zdaję sobie sprawę, że nie jest to najpoczytniejsza obecnie książka, więc kilka słów o treści: Konrad, szlachcic polski z korzeniami włoskimi, udaje się wraz ze swym węgrzynkiem, Maćkiem, do Wenecji, poznać miasto swych przodków. W planach ma również pielgrzymkę do Ziemi Świętej, ta jednak nie dochodzi do skutku. Obaj panowie zakochują się pięknych pannach weneckich i tak oto autor przedstawia nam dzieje obu bohaterów. Konrad, po szybkim ożenku z piękną Cazitą przybywa do Polski, jednak jego ukochana tęskni za Wenecją. Choć Konrad opóźnia powrót do Włoch ile może, w końcu ulega namowom żony i wracają do Italii. Tu znów on nieziemsko tęskni. Nic w Wenecji nie jest w stanie zastąpić mu polskich „drzew strojących się w brylantowe perły zamarzłej wody”, rzek pokrytych lodem, głosu bożego, który „odzywa się szumem lasów i pól szelestem”.

O czym tak naprawdę jest książka? Znajdziemy tu miłość (fajną, dziewiętnastowieczną, zawstydzoną spojrzeniami, gdzie dotyk dłoni jest szczytem w relacjach damsko-męskich, na który dobrze wychowana dama może sobie pozwolić). Znajdziemy też dużo tęsknoty za ojczyzną. Czytając powieść aż widać jak Konrad usycha z tęsknoty. Kraszewski pisał „Półdiablę…” w Dreźnie, kiedy sam przebywał na przymusowej emigracji, tym bardziej więc przedstawione emocje odbiera się jako prawdziwe.

Urzekł mnie język jakim książka jest napisana – zarówno ówczesna polszczyzna (książka napisana została w 1865 roku), jak i humor, który autor do powieści przemycił. W powieści, już od pierwszych stron, znaleźć można mnóstwo stwierdzeń, jakże prawdziwych i dzisiaj. Fragment jak poniżej, z pierwszej strony powieści, zaskoczył mnie niesamowicie – toż to słowa, które dziś mogłabym wypowiedzieć, 150 lat po tym, jak zostały napisane!:

„Dawne czasy i u nas, i wszędzie obfitsze były w oryginały, i nie było jeszcze tej łatwości przebiegania świata, która dziś ściera piętna, ogładza obyczaje, przenosi ludzi, a za nimi jakiś ogólny ton europejski, który w istocie zależy na tym, żeby być podobnym do wszystkich, a jak najmniej do siebie samego. Nawet twarze tracą powoli charakter dawny, wybitniejszy, przywdziewając jakąś maskę tandetną, którą staranne wychowanie nadaje… Wszyscyśmy do siebie podobni, z małymi różnicami”. Od tego momentu, czyli od pierwszej strony książki, powieść mnie ‘kupiła’ i tak pozostało do końca.

Półka mojej mamy z Kraszewskim zostanie odkurzona, bo na pewno będę go dalej czytała. 

Przeczytane: 30.06.2015
Moja ocena: 8/10

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

"Lis już wtedy był myśliwym" Herta Müller (10/2015)

Ależ to ciężka książka była. Jej mała objętość może być myląca, ponieważ mieści się tam tyle brudu, smrodu, poniekąd absurdu rumuńskiej rzeczywistości z czasów Ceausescu, że nie da się tego szybko czytać – czytałam to kilkanaście tygodni, po dosłownie kilka stron dziennie.

Powieść przepełniona jest niesamowicie dziwnymi obrazami, często nużącymi, opisanymi typowym dla Müller stylem. Jest tu sporo zdań krótkich, bardzo prostych (aż czasem chciałoby się te zdania rozwinąć), choć nie brakuje też opisów bardzo rozbudowanych, bardzo zmetaforyzowanych, aż nazbyt poetyckich jak na syf, który przedstawiają. 

Najprościej mówiąc, powieść ukazuje tęsknotę Rumunów za wolnością, za oswobodzeniem się spod dyktatury Ceausescu, za miłością, tu myloną z seksem. I znów, jak to u Müller, te wszystkie tęsknoty i dążenie do ich spełnienia obfitują w brud, smród, zezwierzęcenie ludzkich zachowań. I wzbudzają obrzydzenie u czytelnika.

Mimo zbliżonej tematyki, „Dziś wolałabym siebie nie spotkać” tej samej autorki „wciągnęło” mnie bardziej, choć mam wrażenie, że w przypadku takiej twórczości, „wciąganie” się czytelnika przypomina zagłębianie się w bagno brudnej rzeczywistości.

Choć język autorki dość sugestywnie przedstawia brud opisywanych przez nią czasów, nie do końca przemawia do mnie ten styl. Rozumiem intencje, ale na chwilę obecną, mam na jakiś czas dość twórczości Herty Müller.

Przeczytane: 29.01.2015
Moja ocena: 6/10

niedziela, 17 kwietnia 2016

"Nutria i Nerwus" Małgorzata Musierowicz (11/2016)

Jeżycjada; tom 10

Tym razem bohaterką, wokół której toczy się akcja Jeżycjady jest Natalia Borejko, w rodzinie zwana Nutrią. To chyba pierwszy tom serii, który wydał mi się nudnawy i najmniej mnie rozbawił, a na dodatek główna bohaterka niesamowicie mnie irytowała. Cała historia jest tak nieprawdopodobna, że nawet jak na niezwykłość Jeżycjady to trochę za dużo. Bo to, że Borejkowie i przygody na Jeżycach są nieco niezwykłe to wiemy od pierwszego tomu, ale do tej pory uwydatniało to tylko magię płynącą ze stron kolejnych części serii, ale w „Nutrii i Nerwusie” te niezwykłe wydarzenia są jedynie naiwne i irytujące.

Akcja dziesiątej części serii dzieje się podczas kilku czerwcowych dni, na początku wakacji. Natalia wybiera się ze swoimi dwiema siostrzenicami, Różą, zwaną Pyzą i Laurą – Tygryskiem nad morze. I aż trudno uwierzyć, że jest to pomysł rozsądnej Gabrysi. Początkowo sama Nutria nie jest pomysłem Gabrieli zachwycona. Po zerwaniu z Tuniem marzy o spokoju, a jak słusznie przeczuwa, wakacje z siostrzenicami do spokojnych należeć nie będą. W końcu jednak ulega siostrze i tak oto trzy dziewczyny wsiadają do pociągu, rozpoczynając swą wakacyjną przygodę. I od tego już momentu akcja staje się nieprawdopodobna. Nieprawdopodobna – jak dla mnie – w sposób tak naiwny, że aż ciężkostrawny. Kilka przykładów? Proszę bardzo – obcy facet przykuwa kajdankami dziewczynę w pociągu. I jakoś nie wynika z tego wielka draka. Natalia z dwiema dziewczynkami wysiada z pociągu na przypadkowej stacji, nie informuje o tym rodziny i nie wpada na to, że może jednak jest to z jej strony nieco nieodpowiedzialne. Tygrysek łapie ospę, ale wydaje się to nie przeszkadzać Natalii w dalszej ucieczce przed Nerwusem. No muszę przyznać, że trochę za dużo tej nieodpowiedzialności i głupoty Natalii, i jeszcze większej głupoty Nerwusa (sam pomysł podążania na Natalią nie należy do najmądrzejszych). Warto też wspomnieć, że cała akcja – od decyzji o wakacjach, poprzez poznanie się Nutrii z Nerwusem, ich wzajemną niechęć po chwilę gdy stają się sobie bardziej przychylni – obejmuje raptem cztery-pięć dni. Powiem tak – gdyby nie daty podane przez autorkę, myślałabym, że to historia co najmniej trzytygodniowa.

Wyszła mi opinia dość negatywna, ale zapewniam, że choć ta część przypadła mi nieco mniej do gustu, to nadal jest ona ciepła, pozytywna i czuć miłość w rodzinie Borejków.

Mimo mojej nieco niższej oceny tego tomu Jeżycjady, zachęcam do lektury i dołączenia do magicznego świata Borejków!

Przeczytane: 13.02.2016
Moja ocena: 6/10

piątek, 15 kwietnia 2016

"Równoumagicznienie" Terry Pratchett (63/2015)

Świat Dysku; tom 3
(Cykl o Czarownicach z Lancre)

„Mam wrażenie, że nie całkiem zrozumiałaś. Ja nie chcę uderzać o ziemię. Ziemia nigdy mi nic nie zrobiła”
No pokochałam Esk i Babcię całym sercem :) Obie cudne.

Wspaniale napisana książka, język uroczy, zabawny, takich jak wyżej pozaznaczanych cytatów mam w tej niezbyt dużej książeczce całkiem sporo.
Książka ta nie tylko jest zabawna, ale też mądra. Kobietę-maga i dziś możemy spotkać.  A nie tak jeszcze dawno temu, kobieta-lekarz, kobieta-kierowca, inżynier itp., odbierana była tak samo, jak Esk w męskim świecie magów.

„…a chociaż jego ciało napodróżowało się sporo, umysł nigdy nie przekroczył granic własnej głowy” – za takie właśnie genialnie sformułowane spostrzeżenia lubię Pratchetta coraz bardziej. Przygodę ze Światem Dysku zaczynam (czytam po kolei, więc to moja 3 książka z cyklu), ale Pratchett już zdobył moje serce swym ironicznym, niejednokrotnie sarkastycznym, ale zawsze bystrym i trafnym postrzeganiem świata. Cieszę się, że jeszcze tyle Świata Dysku przede mną!

Przeczytane: 24.07.2015
Moja ocena: 8/10

niedziela, 10 kwietnia 2016

"Dziecko Rosemary" Ira Levin (10/2016)

To jeden z niewielu przypadków, gdzie film trafił do mnie bardziej niż książka. I choć książkę uważam za mocno przeciętną, to jej lektura sprawiła, że mam ochotę raz jeszcze obejrzeć film Romana Polańskiego, zwłaszcza, że filmu nie pamiętam zbyt dobrze. Ale pamiętam jedno – film mi się podobał, nie był nudny i zdecydowanie był „jakiś”. Niestety, tego samego nie mogę powiedzieć o książce.

Znając tematykę, chciałam by książka mnie zaniepokoiła, chciałam poczuć grozę, chciałam by kobiecy obłęd wylewał się ze stron powieści i powodował ciarki na mojej skórze.  

Historia nie jest banalna, temat nie jest oklepany – wszystko wskazywałoby na to, że można z tego stworzyć niezłą opowieść. I choć fabuła ma potencjał, to książka jest zwyczajnie nudna. Brak jej dynamiki, wiele akcji jest przewidywalnych, a główna bohaterka poraża naiwnością.
Po jakimś czasie, kiedy mniej więcej wiemy już o co w powieści chodzi, bez trudu możemy zgadywać, czy nowo pojawiający się bohater będzie tym złym czy dobrym.

Mam nieodparte wrażenie, że tytuł „Dziecko Rosemary” swą popularność zawdzięcza właściwie (jedynie?) filmowi. Nie sądzę, by sama książka miała szansę tak mocno zaistnieć w kanonie horroru, jak ma to miejsce. Słowa uznania należą się Romanowi Polańskiemu, że dostrzegł w tej książce coś, co skłoniło go do pracy z tą książką. Jego scenariusz i reżyseria wydobyły z tematu to, co należało wydobyć – grozę i namacalne wręcz szaleństwo, którego bliska jest główna bohaterka. Tego w książce mi zabrakło, choć można było się domyślić, że to tak naprawdę powinno stanowić kanwę powieści.

Niewątpliwie w zbudowaniu klimatu w filmie pomogła muzyka Krzysztofa Komedy – naprawdę wspaniała.

Na ostatnie sceny powieści spuszczę zasłonę milczenia… Sama nie wiem, czy bardziej jestem zażenowana taką wizją antychrysta, czy mam pod nosem się uśmiechać nieco z politowaniem – wygląda na to, że autorowi brakło pomysłu na to, jak całą historię zakończyć.

Jak wspomniałam, po książce nabrałam ochotę by raz jeszcze obejrzeć „Dziecko Rosemary”, ale raczej nie skuszę się w przyszłości na ponowną lekturę tejże powieści. 

Przeczytane: 31.01.2016
Moja ocena: 5/10

sobota, 9 kwietnia 2016

5na1 "Ekspozycja" Remigiusz Mróz

Dziś chciałbym zaprosić Was na premierę projektu 5na1, czyli recenzje jednej książki pisane przez pięć osób. Mamy nadzieję, że akcja spotka się z Waszym uznaniem i będziemy mogli publikować dla Was nasze (odmienne czasem) opinie o ciekawych książkach. Na pierwszy ogień poszła "Ekspozycja" Remigiusza Mroza. 

W projekcie biorą udział:

Tak sobie czytam (moja opinia w linku)
PanCzyta (tu możecie znaleźć wszystkie nasze recenzje "Ekspozycji")

Zapraszam!

5na 1 "Ekspozycja" Remigiusz Mróz (23/2016)

„Ekspozycja” to moje drugie spotkanie z Remigiuszem Mrozem. I niesamowicie się cieszę, że drugie, nie pierwsze. Bo gdyby było pierwsze, to nie miałabym najmniejszej ochoty na lekturę kolejnych powieści pana Mroza, a tych jest niemało. „Kasacją”, Chyłką i Zordonem byłam zachwycona. Ba, trzy miesiące po lekturze nadal jestem zachwycona. Publicznie na blogu wyznawałam miłość Chyłce, z niemałą obawą (żeby nie zapeszyć) chwaliłam nowego dla mnie autora, samą powieść wychwalałam pod niebiosa. W opinii, którą zaraz przeczytacie – tego nie będzie. Gdyby nie to, że przesądna nie jestem, to powiedziałabym, że jednak zapeszyłam.

Przez cały czas podczas czytania „Ekspozycji” zastanawiałam się czy czytam kryminał czy powieść przygodową. Autora poniosła fantazja.

Owszem, trzeba przyznać, że powieść wciąga, czyta się szybciutko, pochłania wręcz. Mam jednak wrażenie, że nawet gdyby była uboższa o kilka nieprawdopodobnych historii wciągałaby niemniej.