środa, 28 grudnia 2016

"Syrenka" Camilla Läckberg (34/2016)

Saga o Fjällbace; tom 6

No dobrze, mamy i kolejny tom z cyklu o Fjällbace. Jest lepiej niż w „Niemieckim bękarcie”, ale że ja to zawsze muszę być przewrotna, to coś co było plusem w części poprzedniej, teraz zgubiło pionową kreseczkę i został minus… Czepiam się? Cóż, nikt nie mówił, że nie jestem wybredna, zmienna i przewrotna. Wręcz przeciwnie.

Po lekturze „Niemieckiego bękarta” pisałam tak:
„Powieść dobrze wpisuje się w całość, jaką tworzy cykl o Fjällbace, natomiast jako pojedyncza książka nie należy do najlepszych w swojej klasie i ustępuje miejsca innym tomom sagi”.

Co mogę powiedzieć o „Syrence”? Że owszem, ta również wpisuje się w całość Fjällbacki, ale tym razem zaczynam czuć przesyt całego cyklu. „Syrenka” jest tomem szóstym cyklu, a przez te wszystkie części schemat powieści nie zmienił się ani o krztynę. Lubię w fabule przemieszanie przeszłości z teraźniejszością, lubię, kiedy trupy zamknięte w szafie na wiele lat wypadają z niej z hukiem po długim czasie. Kiedy jednak dokładnie z tym samym schematem mam do czynienia przez cały cykl, to trochę to już nudzi.

Znowu Erika gra pierwsze skrzypce w rozwiązaniu zagadki. To znów ona dostrzega coś, co umyka policji. Niczym Harry Hole, widzi niewidzialne i doprowadza do wyjaśnienia tajemnicy. Zaczynam mieć wrażenie, że skandynawska policja to same tłuki, Harry Hole w Norwegii i Ericka Falck w Szwecji odwalają za nich robotę.

Nieco mniej tu wątków obyczajowych, to się chwali. To co jest, pozostało ckliwe jak poprzednio, ale jest tego mniej. Da się czytać, choć dla mnie tego lukru i naiwności mogłoby być jeszcze mniej.

Historia kryminalna – daleko bardziej mroczna niż poprzednio. Tak, mroczna to dobre słowo. Może nie było strasznie, nie było krwawo, ale było mroczno i ponuro. To wciąga, choć momentami i przytłacza. Kryminałom jednak takie rzeczy przystoją.

Serię dalej będę czytać, ale szczerze mówiąc, całość zaczyna mnie nieco nużyć.

Przeczytane: 29.05.2016
Moja ocena: 6/10

piątek, 16 grudnia 2016

5na1 „Zero zero zero” Robert Saviano

Projekt 5na1 po raz dziewiąty, listopad 2016

No i projekt napotkał na czasową obsuwę :) Nieco później niż zwykle zapraszam do naszych opinii, tym razem o książce Roberto Saviano "Zero zero zero"
Literatura faktu – coś co bardzo lubię i czego jest u mnie sporo w tym roku. Niemniej do „Zero zero zero” podchodziłam z dystansem, bo temat narkotyków nie jest mi bliski i jakoś niezbyt pociągało mnie zgłębianie tego tematu.
No i było ciężko. Na tyle ciężko, że nie dałam rady przez książkę przebrnąć. Zaczynałam ją kilka razy, ale czytanie tego męczyło mnie nieziemsko. Irytował mnie język i styl, tematyka nie wciągała. Po czwartym podejściu odpuściłam.

Z tego co przeczytałam, to ćpa tylu ludzi, że zastanawiam się, jak świat właściwie funkcjonuje… No i połowa znajomych każdego z nas też bierze kokę. Chciałabym, żeby któryś z moich znajomych przyznał mi się do tego, bo do teraz żyję w błogiej nieświadomości i przeświadczeniu, że nie znam nikogo, kto kokainę zażywa. Takich od trawki to owszem, kilku bym wskazała, ale serio, o kokainie nic nie wiem.
Z książki wiem też, że ‘wszyscy’ chcą oszukać (tu: wydymać) ‘wszystkich’. Nie mój język, nie mój styl, nie moje klimaty. Enigmatyczni są również ci ‘wszyscy’, no ale mówię, narkoświatek to nie moje rejony, więc może czegoś nie ogarniam.

To, co dałam radę przeczytać niesamowicie mnie nudziło. Zasypiałam dosłownie po przeczytaniu dwóch stron. Gdybym była zmuszona do całego jej przeczytania, zajęłoby mi to chyba z pół roku. Nie dawałam rady czytać tego dłużej niż 15 minut pod rząd.

Niemniej, jeśli ktoś jest tematyką zainteresowany, to niech nie zniechęca się moją opinią i po książkę sięga. Może Wam podejdzie bardziej. 

Recenzje pozostałych blogerów biorących udział w projekcie znajdziecie tutaj: