piątek, 25 marca 2016

"Pęknięte miasto. Biesłan" Jerzy A. Wlazło, Zbigniew Pawlak (9/2016)

„Niespodzianki są dobre dla dzieci. Ta myśl brzmiała dzisiaj wyjątkowo fałszywie.”
I ta myśl nie opuszcza mnie, za każdym razem kiedy rozmawiam o tej książce, powraca jak bumerang.

Niesamowita książka. Wywarła na mnie ogromne wrażanie. Przepięknie napisany reportaż, ujął mnie język, styl i naturalnie sama historia.
Po lekturze tej książki mam w głowie tysiące myśli. Nawet nie wiem, od czego zacząć pisać, bo od razu chciałabym poruszyć kilka wątków. Właściwie to w tym przypadku wolałabym usiąść sobie z Wami i opowiedzieć Wam co mam w głowie, niż pisać opinię. Jest tych myśli tak dużo, że pisząc trudniej będzie mi to ogarnąć i na pewno powstanie chaos. Ale naprawdę, naprawdę, dawno żadna książka tak mnie nie poruszyła.
Akceptując fakt, że chaos będzie, spróbuję Wam powiedzieć co w „Pękniętym mieście” tak bardzo zrobiło na mnie wrażenie.

Zbigniew Pawlak, bardzo z Kaukazem związany, mieszkający tam przez wiele lat, był w Biesłanie kilka dni po tragicznym 1 września 2004 roku. Rozmawiał z ludźmi, których dotknął ten jakże okrutny atak terrorystyczny (każdy akt terroryzmu jest okrutny, ale te, które celują w dzieci są barbarzyństwem niczym niewytłumaczalnym  – żadnym fanatyzmem, żadnym zboczeniem, żadną chorobą psychiczną). Wraca do Biesłanu po 10 latach, zobaczyć jak zmieniło się życie rodzin pokrzywdzonych w 2004 roku oraz życie miasta.

Autorzy nie poszli na skróty, nie szukali taniej sensacji. Kanwą  reportażu są rozmowy Zbigniewa Pawlaka z mieszkańcami Biesłanu. Z tymi, którzy feralnego 1 września 2004 roku byli w szkole numer 1 lub wysłali tam swoje dzieci. Rozmowy i opowieści, emocjonalne zwierzenia, szczere wyznania, nadal pełne żalu, bólu, goryczy.
Książka przepełniona jest emocjami, wprost od nich kipi. Emocje są obecne w wypowiedziach bohaterów i przelewają się na czytelnika. Są obecne w narracji autorów i wywołują wręcz ciarki na skórze. Urzekł mnie język autorów, zawładnął mną całkowicie. Kiedy potrafi się opowiedzieć o pogrzebie tak, że przez większą część opowieści spodziewam się wesela – to coś w tym jest. Przyznaję, że pod względem językowym i stylistycznym dawno żadna książka tak bardzo nie przypadła mi do gustu. To, co urzekło mnie najbardziej, to to, że język właściwie jest prosty; jedno zdanie, drugie, niepozorne i nagle bum – znienacka, w prostych, zwyczajnych słowach czytam o tak czymś przerażającym, że na chwilę zamieram i raz jeszcze czytam ostatnie zdanie:

„Pięcioletnia dziewczynka biegła przed siebie z wyciągniętymi rączkami. Jej dłonie płonęły oblepione plastikiem z paneli.” (...) „Mały chłopiec wycierał rączkami buzię z lepkiej szarej mazi. To mózg leżącego obok człowieka w poszarpanej panterce. Rzucił się na granat, osłaniając dzieci. Leżąca przed drzwiami dziewczynka zdejmowała z siebie kikut jego ręki.”

Sami widzicie – żadnych wzniosłych słów, żadnego patosu, a obuchem w łeb dostałam…

„Pęknięte miasto” to jednak nie tylko opowieść o tym konkretnym ataku na szkołę i ludziach, którzy w nim ucierpieli. Autorzy przybliżają nam sytuację geopolityczną tego rejonu świata, trudny związek Rosji z republikami kaukaskimi i sylwetki kilku najgroźniejszych terrorystów z tamtych terenów. Gdy jednego udaje się wyeliminować, za chwilę pojawia się kolejny, który zajmuje miejsce przywódcy. Nie sposób nie zauważyć, że atakowi w Biesłanie towarzyszyło niejedno wykrzyczane „Allahu akbar!”. Jakkolwiek byłoby mi nie po drodze z islamem, tak nie chcę utożsamiać każdego muzułmanina z terrorystą. Nie zgadzam się na publiczny lincz tylko dlatego, że dla kogoś Koran jest wyznacznikiem drogi życiowej. Założeń islamu nie podzielam, nie rozumiem co w nich takiego fascynującego i dostrzegam fakt, że odpowiedzialni za ostatnie ataki terrorystyczne to fanatycy wywodzący się właśnie z islamu, ale broń mnie Panie Boże przed postawieniem znaku równości między muzułmaninem i terrorystą.
Słusznie autorzy zwracają uwagę na to, że „sunnizm, salafizm, charydżyzm, wahabizm, szyizm – te wszystkie nazwy jeszcze niedawno  brzmiały obco dla człowieka Zachodu. Był czas, kiedy i tutaj znaczyły niewiele.” Dla mnie, laika w tych kwestiach, granice między jednym a drugim nurtem islamu nadal są płynne w większości kwestii. Szkoda tylko, że „ludzie Zachodu” o większości z tych nurtów musieli dowiedzieć się przy okazji ataków terrorystycznych, gdzie niejednokrotnie muzułmanie atakowali innych muzułmanów uznając ich za niewiernych, bo ci byli z innego odłamu islamu. Nigdy chyba nie przestanie mnie zadziwiać gotowość do założenia pasa szahida… Z przerażeniem czytałam o Czarnych Wdowach, które „wciąż wierzą, że umierają, by żyć. Że nie mają innego wyjścia.” Fanatyzm, każdy, zatrważa.

We wrześniu 2004 w Biesłanie przegrał każdy. Zamachowcy, atakowani, Ci, którzy przybyli na ratunek. Pewnie można było lepiej zaplanować odbicie zakładników, wiemy przecież, że nie zawsze jasne i zrozumiałe są motywy działania rosyjskich służb specjalnych, ale nie mnie to oceniać. Ofiary były po każdej stronie, choć bilans zdecydowanie równy nie jest. Mimo wszystko, kilka zdań z książki mocno zapadło mi w pamięć:

„Rosja nie negocjuje z terrorystami. Rosja terrorystów likwiduje (…) Rosja nie okazuje słabości (…) Rosja nie wybacza swojej słabości.”
„Przecież Kreml już ustalił: żadnych relacji specjalnych na żywo, żadnej zmiany programu. Niech leci telenowela.”
„Podobno życie ludzkie jest warte trzydzieści srebrników. Tylko kto potrafi przeliczyć to na ruble?”

Polecam bardzo, wszystkim. Mimo że ataków terrorystycznych zdarza się coraz więcej, to o wydarzeniach takich jak w małej miejscowości Biesłan, należy pamiętać.

Przeczytane: 27.01.2016
Moja ocena: 9/10 

sobota, 12 marca 2016

"Cichy wielbiciel" Olga Rudnicka (8/2016)

„Granica między zalecaniem się i naprzykrzaniem jest bardzo subtelna”

Nawet nie zdajemy sobie sprawy, ile osób mijamy każdego dnia na ulicy, w autobusie, w sklepie. Pewnie większość z nas nie zwraca większej uwagi na pana siedzącego obok nas w poczekalni u lekarza, na panią stojącą za nami w kolejce w aptece, na taksówkarza, na kierowcę autobusu, na osobę, na którą niechcący wpadliśmy, przeprosiliśmy i po sekundzie o niej zapomnieliśmy. Nie zwracamy na nich uwagi, a już na pewno nie zakładamy, że są to osoby, które mogą nam zatruć życie.

Julia, wesoła, młoda dziewczyna, pracująca w salonie operatora sieci komórkowej, szczęśliwie zakochana w zapracowanym Pawle, staje się ofiarą stalkera. Zanim zda sobie sprawę z tego co się dzieje, minie sporo czasu, w którym dziewczyna, początkowo zaciekawiona i zafascynowana tajemniczym wielbicielem podsyłającym jej kwiaty, powoli z tej wesołej i uśmiechniętej Julii zmienia się w kłębek nerwów, bojący się własnego cienia. A wszystko utrudnia fakt, że otoczenie Julii jeszcze dłużej nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji i podśmiewując się zapewnia, że kwiaty i SMSy to bardzo romantyczne i niegroźne sposoby okazywania zainteresowania. A jednak, „granica między uwielbieniem a nękaniem jest cienka”. Kiedy cichy wielbiciel Julii ją przekracza, ta nie potrafi już zasnąć bez tabletek, policja i najbliżsi nie okazują się pomocni a bez tego walka ze stalkerem jest niesamowicie trudna. Nawet nie potrafię sobie wyobrazić, jak bardzo musi to wpływać na psychikę, jak bardzo podkopuje to wiarę w siebie. Walczysz nie tylko ze stalkerem, ale z najbliższymi, by ci uwierzyli i z samą sobą, by nie zwariować i nie odpuścić. Bo przecież czasem łatwiej jest się poddać niż samotnie walczyć.

Nie czytałam wcześniej żadnej książki traktującej o problemie stalkingu. Być może znam kogoś, kto padł ofiarą stalkera. To, co o tym słyszałam oczywiście wydawało mi się poważne, ale nigdy na własnej skórze nie odczułam prawdziwej grozy wynikającej ze stalkingu. Oldze Rudnickiej udało się taką grozę wzbudzić. Autorka doskonale tworzy odpowiedni klimat, stopniowo i przemyślanie buduje napięcie. Z każdą stroną książki ja, czytelniczka, zaczynam denerwować się coraz bardziej. Boję się za Julię, złoszczę się na głupie błędy przyjaciółek, zaciskam pięści kiedy mowa o jej prześladowcy. Po tym właśnie poznaję dobrą powieść psychologiczną – kiedy lektura wzbudza we mnie cały wachlarz emocji, kiedy bardzo emocjonalnie ‘przechodzę’ przez książkę. Bo „Cichy wielbiciel” to dla mnie bardziej powieść psychologiczna, niż kryminał czy thriller, jak to właśnie książka jest klasyfikowana.

Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko tę książkę Wam polecić.

Przeczytane: 23.01.2016
Moja ocena: 8/10