piątek, 29 grudnia 2017

"Zakonnice odchodzą po cichu" Marta Abramowicz (79/2017)

Przykro czytało mi się tak nierzetelną pracę. Po łebkach, historie oczywiście wybrane tylko te z jednej strony, byle wzbudzić kontrowersje. Celem książki na pewno nie była chęć pokazania życia w zakonie, a wywołanie małej sensacyjki i pewnie chęć zdobycia rozgłosu przez autorkę.
Ksiądz zaskoczony tym, jak wyglądają zakonny żeńskie, młoda zakonnica zdziwiona tym, że w zakonie musi się modlić (i wydaje się być to dla niej karą). Te i kilka podobnych smaczków utwierdziły mnie w przekonaniu, że poziom wiarygodności tejże książki jest wątpliwy. Z każdą stroną było tylko gorzej. Bardzo się rozczarowałam. Szkoda, że do jakiejś grupy osób ta książka trafi i na jej podstawie sobie ukształtują opinię o zakonach; ja poszukam jednak bardziej rzetelnego źródła.

Przeczytane: 12.10.2017
Moja ocena: 2/10

"Sprzedawca arbuzów" Marcin Meller (76/2017)


Uwielbiam czytać wszystko, co wychodzi spod pióra (tudzież klawiatury) Marcina Mellera. Zgadzam się z nim w większości tego, co pisze, a nawet jak się nie zgadzam, to bardzo podoba mi się to, jak o tym pisze. Nie czytam na bieżąco jego felietonów, więc ich zbiory w postaci książek są przeze mnie wyczekiwane i chłonięte w pośpiechu. Tym razem chłonęłam uchem – Wojciech Mecwaldowski idealnie nadaje się do czytania takich rzeczy.

Tematyka felietonów różna - polityczna, kulturalna, obyczajowa, prywatna. Każda z perspektywy dzisiejszych wydarzeń, jak i w odniesieniu do PRL. Trochę więc wspominków, jak to kiedyś było, trochę refleksji z młodości autora. Trafne spostrzeżenia, Marcin Meller jest niezłym obserwatorem otaczającej nas rzeczywistości i potrafi swe spostrzeżenia opowiedzieć zabawnie i błyskotliwie.

Ze śmiechu płakałam nie raz. Nie raz w duchu (a czasem i na głos) rzucałam „no właśnie!”
Lubię za sarkazm, za ironię, dystans autora do siebie, cięty język.

Polecam. Czysta przyjemność!

Przeczytane: 18.09.2017
Moja ocena: 8/10

czwartek, 28 grudnia 2017

"Mróz" Marcin Ciszewski (74/2017)


Ależ mi się podobało! Moja ocena to 7/10, ale gdyby oceniać „Mróz” jedynie wśród kryminałów, byłoby 9/10.
Nie wiem czemu, ale ubzdurałam sobie, że „Mróz” to fantastyka. Odkładałam to już dawna ‘na później’, bo z fantastyką to nam średnio po drodze. Tymczasem okazało się, że „Mróz” to trochę kryminału, trochę sensacji, trochę political fiction. Życie nadkomisarza Jakuba Tyszkiewicza, i zawodowe, i prywatne, zostaje mocno uwikłane w zagadkę kryminalną – giną kolejne osoby, w tym prezydent kraju. Wszystkie wydarzenia dzieją się w niezwykłej scenerii – w Polsce panuje siarczysty mróz, temperatura spada do -50 stopni Celsjusza. Ludzie gromadzą zapasy, nie wychodzą z domów, a grupa policjantów (i niektórzy na własną rękę) zmagają się z niełatwą sprawą.

Mogłabym się przyczepić do niezwykłych zbiegów okoliczności i akurat takich znajomych Jakuba, którzy mogą mu pomóc w rozwikłaniu sprawy. Tacy znajomi to skarb, ale fakt, że nasz komisarz ich posiada – jest raczej naciągane. Rozumiem, że jakoś trzeba było na pewne tropy wpaść i osoby z przydatną wiedzą trzeba było w jakiś sposób do historii wpleść. Wyszło trochę sztucznie.

Nie wiem, na ile prawdopodobne są opisywane anomalie pogodowe. To może ten element fantastyki, w który na wstępie wyposażyłam powieść :) Wiem, że zmiany klimatu to w ostatnich latach temat gorący, ale mam ogromną nadzieję, że nie będziemy musieli doświadczyć takiego zimna, jak bohaterowie „Mrozu”.

Przeczytane: 15.09.2017
Moja ocena: 7/10

sobota, 16 grudnia 2017

"Nienachalna z urody" Maria Czubaszek (72/2017)

Bardzo pozytywnie byłam nastawiona do tej książki. Jakoś byłam pewna, że mi się spodoba. Ale tak się jednak nie stało. Autorka trochę przesadziła, nie wiem tylko z czym. Ze szczerością? Chęcią bycia kontrowersyjną? Po trosze chyba ze wszystkim. 

Sporo powtórzeń. Sporo narzekania na innych. Siostra zła, ktoś w pracy zły. Niemało nieśmiesznych anegdot, historyjek, które tylko dla samej opowiadającej mogły być śmieszne. 

Poczucie humoru Marii Czubaszek potrafiło bawić, ale tu czegoś zabrakło. Na plus dystans do siebie. I jakoś więcej tych plusów wymyślić nie mogę…

Specjalnie to ja nikogo nie będę zachęcać do tej lektury.

Przeczytane: 30.08.2017
Moja ocena: 5/10

czwartek, 14 grudnia 2017

6na1: Świat według Garpa" John Irving (94/2017)

Projekt #6na1 sięga po różne książki. Są powieści, są i bajki. Bywa fantastyka. Książki nowe i te nieco starsze. Autorzy znani i tacy, o których słyszycie po raz pierwszy. Tym razem recenzowana książka to u mnie ‘autor znany, ale przeze mnie jeszcze nie czytany’. Miałam się zachwycać kunsztem Irvinga, pędzić do biblioteki po jego kolejne książki i wyrzucać sobie, że do tej pory nic tego znanego autora nie czytałam. Iiiiii….. Nic z tego. Nie powiem, że to moja najgorsza książka tego roku (dostaje ode mnie całe 5/10, czyli nie aż tak tragicznie), ale na pewno jedno z większych rozczarowań tego roku. Byłam pewna, że mi się spodoba i nie planowałam niepochlebnej opinii. 

Autor we wstępie pisze, że dał tę książkę do przeczytania swojemu dwunastoletniemu synowi. Ło ludziska… Biedny dzieciaczek… W życiu nie dałabym tego żadnemu dziecku do przeczytania! Nie wiem, co taki chłopaczek pomyślał sobie o ojcu po przeczytaniu o mnóstwie ‘kusiek’, o niekonwencjonalnym sposobie poczęcia głównego bohatera, o spaczeniu na punkcie seksu i relacji damsko-męskich. O ile na początku było to nawet zabawne, to sporo przed połową przestało być zabawne i było nijakie. Potem zrobiło się zwyczajnie nudno i całość ciągnęła się niemiłosiernie. Do końca dotrwałam, ale medal za to w sumie by się przydał… pod koniec było jakby lepiej – ale tak naprawdę to nie wiem, czy to zasługa Irvinga, czy ja po prostu przywykłam do tego co czytam. 

Ja rozumiem absurd, groteska, ironia życia i śmierci, śmiech po niewyschniętych jeszcze łzach. Niby proza życia, ale przytłoczyło mnie to, co u Irvinga wyczytałam. Za dużo, za gęsto, za bardzo nieprawdopodobne historie. To ironiczne krzywe zwierciadło nie przekonało mnie ani ciut ciut.

A ileż tematów zostało tu poruszonych! Prościej byłoby chyba powiedzieć, o czym Irving nie napisał. Jest dużo seksu, są zdrady i romanse, gwałty, są transwestyci i feministki. Nieszczęśliwe (czy wręcz tragiczne) wypadki stają się w pewnym momencie karykaturalne. Mamy wykłucie oka, utratę ręki, odgryzienie penisa. Zdradzam fabułę? Wierzcie mi, tylko w maleńkim fragmencie. Takich dziwactw jest tu cały ogrom. Nie sposób tej powieści umieścić w jakichś ramach, czy też opowiedzieć ją w kilku zdaniach więc dalsze próby sobie zwyczajnie daruję.

Pozytywy? Owszem, są. To kreacja bohaterów – naprawdę wspaniała. Prawie każdy bohater jest stuknięty, ale jakże dobrze Irving to pokazał! Wyraziści, konsekwentni w swoich fobiach. I jest ich całe mnóstwo. A najbardziej polubiłam Jenny, matkę Garpa.

Nie chciałabym oburzyć fanów Irvinga, ale "Świat według Garpa” to dla mnie takie sobie ględzenie. Ot tak, poopowiadamy sobie o dziwnych historiach, językiem poprawnym, ale raczej zwyczajnym niż pięknym. 

Z przecieków wiem, że większość naszej grupy również jest daleka od zachwytów (o czym możecie się przekonać czytając ich opinie) – to mnie zdziwiło, bo książka zebrała mnóstwo pozytywnych opinii i takie właśnie w większości można przeczytać. No cóż, te nasze będą więc bardziej elitarne :)

Przeczytane: 2.12.2017
Moja ocena: 5/10

Recenzje pozostałych blogerów biorących udział w projekcie znajdziecie tutaj:

Dizajnuch

piątek, 1 grudnia 2017

"Mort" Terry Pratchett (71/2017)

Świat Dysku; tom 4
(Cykl o Śmierci)

Tak rzadko czytam Pratchetta i sama się zastanawiam czemu. Tej lekturze towarzyszyło mnóstwo niekontrolowanych wybuchów śmiechu. Czytałam na plaży; dobrze, że to już koniec sierpnia był i ludzi mało, to śmiejący się parawan nie wzbudzał większego zainteresowania.

Groteska i absurd, Śmierć robiąca sobie wakacje i chłopak, z którym nie bardzo wiadomo co zrobić – Mort, który u Śmierci ma terminować. U Śmierci – bo za bardzo nikt inny nie chce go do siebie na przyuczenie zabrać. I tak właśnie zaczynają się przygody Morta, Śmierci i jego bliskich.

Śmierć w Świecie Dysku jest bardzo… ludzka. I urocza poniekąd. Ma konia, Pimpusia. Powiedzcie sami – jak nie wybuchnąć śmiechem, kiedy koń Śmierci zwie się Pimpuś?

Pod koniec już tak śmiesznie nie było; nie chcę powiedzieć, że mnie ta druga część nudziła, ale nie czytało mi się tego już tak sprawnie, jak początku. Całość jednak podobała mi się niezmiernie i nadal nie wiem, czemu Pratchetta nie czytam częściej.

Na koniec pokażę Wam jeden z pierwszych fragmentów, przy którym się pośmiałam:

„Po pięciu minutach Mort wyszedł od krawca ubrany w luźną brązową szatę nieokreślonego kształtu. Nie została odebrana przez poprzedniego właściciela – czemu trudno się dziwić – i miała akurat dość miejsca, żeby chłopiec mógł dorastać w jej wnętrzu. Pod warunkiem, że zamierzał wyrosnąć na dziewiętnastonogiego słonia.
Ojciec przyjrzał mu się krytycznie.
– Bardzo ładna – mruknął. – Jak na swoją cenę.
– Drapie – poskarżył się Mort. – Mam uczucie, że są tu ze mną różne inne... cosie.
– Tysiące chłopców byłoby bardzo wdzięcznych za taki ładny, ciepły... – Lezek zastanowił się i po chwili namysłu zrezygnował – ...ubiór.
– Mógłbym go z nimi nosić na zmianę? – spytał Mort z nadzieją.”

Przeczytane: 28.08.2017
Moja ocena: 8/10