sobota, 28 lutego 2015

"Służące" Kathryn Stockett (20/2015)

Cudna książka!

Bardzo, bardzo mi się podobała.

Przepięknie opowiedziana historia Murzyńskich służących w amerykańskich domach w Ameryce lat 60., widziana oczyma trzech kobiet.

Wspaniałe połączenie humoru, życiowych prawd, realizmu, paradoksu, a wszystko to w pięknym stylu.

Pomimo sporej objętości książki pochłania się ją szybciutko, jest tak wciągająca, że nie mogłam się oderwać, mimo, że po obejrzanym kilka lat wcześniej filmie wydarzenia z książki nie były dla mnie niespodzianką. Żal mi było jak już powieść się skończyła, chętnie przeczytałabym ciąg dalszy losów głównych bohaterek. Obejrzany wcześniej film również bardzo mi się podobał i choć pewne rzeczy z książki już wiedziałam, to nic a nic nie odebrało mi przyjemności z czytania.

Urzekł mnie styl, język, jakim napisana jest książka. Autorka doskonale sobie poradziła z trzyosobową narracją, każda z postaci miała swój charakterystyczny język, sposób mówienia, swoje zwroty. Początkowo sądziłam, że jest jakiś błąd w druku, kiedy czytałam „W pierszy dzień…”, „wczorej we wieczór…”, ale kiedy już wiedziałam, że to nie żaden błąd, to uśmiałam się przednio, że autorka tak rewelacyjnie, poprzez charakterystyczne słownictwo, styl, oddała inność każdej z bohaterek!

A do tego ten uroczo oddany klimat lat 60. w wypowiedziach bohaterów:
* „Matka mnie strofuje z powodu palenia, sama zresztą wiem, że powinnam rzucić, ale przecież od papierosów się nie umiera”
* „W tym artykule napisano, że jest na to lekarstwo, taka specjalna herbatka z korzenia…” (chodzi o lekarstwo mające pomóc Skeeter w jej ewentualnych ciągotkach ku kobietom). No cudo samo w sobie!

Choć wiedziałam o czym książka będzie, to i tak wzbudziła ona we mnie mnóstwo różnych emocji. Momentami się uśmiałam, chwilami zasmuciłam, a w dużej mierze bardzo złościłam się na ‘białe panie’. Czytając pewne rzeczy, aż wierzyć się nie chce, że tak było naprawdę. Podziwiałam Aibileen za jej pokorę i trzymanie języka za zębami. Jako bardzo niepokorna osóbka, układałam w głowie możliwe riposty dla białych panienek, które to miałabym ochotę wygłosić na miejscu Aibileen. Dawno żadna książka tak mnie nie wciągnęła, poruszyła, zasmuciła i rozweseliła, polecam, polecam, polecam!

Przeczytane: 28.02.2015
Moja ocena: 9/10

"Pan Mercedes" Stephen King (19/2015)

Oj, ależ mi się to nie podobało…
Nie będę książki porównywała do innych dzieł Kinga, bo ani za dużo Kinga nie czytałam, żeby to robić, ani nie oceniam tej książki przez pryzmat „spodziewałam się po Kingu czegoś więcej”, bo tak nie jest. Szczerze mówiąc, chciałam po Kinga sięgnąć bo rzeczywiście mało go znam (czytałam wcześniej jedynie „Zieloną milę” i „Lśnienie”) i owszem, miałam nadzieję, że trafię na powieść mistrza, która mnie pochłonie i tak przyciągnie, że nie będę mogła doczekać się kolejnej powieści jego. No tak się nie stało, ale do samego autora oczywiście się nie zrażam i chętnie wkrótce przeczytam coś bardziej „Kingowego”.

Opowieść zaczyna się bardzo obiecująco, sam pomysł na historię od początku mnie zainteresował i wydał się dobry. Niestety, poza dobrym pomysłem, nie podobało mi się tu nic więcej.
Nie podobał mi się styl, język jakim posługiwał się autor. Nie podobał mi się psychol Brady – był aż za bardzo psycholowaty. I nie, zdecydowanie nie odbieram tego jako dobrą kreację – że taki miał być i autorowi się to udało, skoro bohatera nie polubiłam. A już te wątki, w których psycholek opowiadał o pożądliwym swym stosunku do własnej matki i o macaniu jej piersi – no dziękuję bardzo, ale mnie to odrzuca, nie przyciąga. Serio, nie da się już napisać kryminału bez wstawek seksualno-perwersyjnych? Przecież Brady i bez tego był już wyjątkowo wypaczony.

Samo prowadzenie sprawy – mamy oczywiście emerytowanego policjanta oraz kilka dość przypadkowych osób (aczkolwiek umiejętności tych osób nie są przypadkowe; aż dziw bierze, że posiadają akurat te cechy i umiejętności, które pozwalają na rozwiązanie zagadki). Typowo. Momentami przewidywalnie. Postacie zbudowane i opisane są dobrze, niemniej chwilami brak w nich logiki – raz zachowują się błyskotliwie, inteligentnie, po to, by za chwilę zrobić coś niesamowicie głupiego. Większość akcji jest dość przewidywalna, nie ma tu większych zaskoczeń w następnych krokach „detektywów”, ani w zachowaniu poszukiwanego. Brak zaskoczenia jest też niejako powiązany z tym, że winnego znamy od początku a jego historię poznajemy od niego samego przez całą akcję książki. Do tego, zakończenie troszkę ‘od czapy’.

Podsumowując, nie podobało mi się. Szczerze wątpię, czy książka odniosłaby taki sam sukces, gdyby sygnowana była jakimś innym, mniej popularnym nazwiskiem. King mógł sobie na takie coś pozwolić, nie wpłynie to na postrzeganie go jako ‘mistrza’, ale gdyby usunąć tą pozycję z jego dorobku, to pewnie za wiele by się nie stało.

A teraz muszę sobie szybciutko jakiś horror Kinga znaleźć, żeby zatrzeć to nieprzyjemne wrażenie po „Panu Mercedesie”.

Przeczytane: 27.02.2015
Moja ocena: 4/10

piątek, 27 lutego 2015

"Sobowtór" Tess Gerritsen (18/2015)

Rizzoli & Isles; tom 4  

Wspaniała książka!
Z pięciu książek Tess Gerritsen, które czytałam do tej pory, to zdecydowanie jedna z lepszych, jak nie najlepsza (choć wszystkie były dobre). To niezbyt częste, żeby podobała mi się każda książka jakiegoś autora, po jaką sięgnę. Każdy autor ma jakieś swoje literackie wpadki, ale póki co, na taką wpadkę u Tess nie trafiłam i mam nadzieję, że jeszcze długo nie trafię.

Tym razem książka skupia się bardziej na doktor Isles, niż na detektyw Rizzoli, choć oczywiście wątki dotyczące Jane są kontynuowane z poprzednich części i wiemy, jak wygląda obecnie jej życie.

Początkowo za nic nie wiadomo, kto może być mordercą ani jak powiązać zabójstwo Anny z porwaniami młodych kobiet. Ba, nawet nie wiadomo, z której strony winnych szukać i od czego zacząć. Potem jak już wiemy kto stoi za porwaniami, to nadal sprawa nie zostaje wyjaśniona – bo zbrodniarza nie ma, nie wiemy nawet gdzie się ukrywa, jak dokonuje swoich zbrodni.

Charakterystyczne dla Tess robi się już ‘podwójne zakończenie’ – pierwsze, gdy wszyscy myślą, że sprawa jest rozwiązana i już sukces świętują, i zakończenie drugie – gdy tak naprawdę wszystkie elementy wskakują na swoje miejsce i nie pozostają już najmniejsze wątpliwości odnośnie prowadzonych śledztw.

Jedynym troszkę słabszym punktem jest wg mnie rozwiązanie kwestii zabójstwa Anny – odrobinę nie kleiło mi się to w logiczną i możliwą całość, ale to tylko maleńki minusik, nie mający żadnego wpływu na moją wysoką ocenę tej książki.

Po tym wszystkim nabrałam ogromnej ochoty na kolejne powieści Tess, ale muszę zrobić sobie małą przerwę, żeby za szybko cykl o Rizzoli i Isles mi się nie skończył :)

Przeczytane: 24.02.2015
Moja ocena: 9/10

poniedziałek, 23 lutego 2015

"Sprawa Niny S." Maria Nurowska (17/2015)

Znudziła mnie nieco ta książka. Choć przeczytałam ją szybko, to zdecydowanie za często pojawiały się momenty, kiedy musiałam się mocno pilnować, żeby moje myśli nie uciekały poza akcję książki.

Konwencja kryminału dość szybko okazuje się być jedynie przykrywką dla ‘prawdziwej’ treści książki, która ma nas niejako zmusić do zastanowienia się nad kwestiami miłości, zaufania, zaślepienia uczuciem. Powieść przepełniona kobietami, w życiu których mężczyźni to nic stałego, a jedynie ‘stan przejściowy’.

Zakończenie bardzo nijakie, naiwne, wg mnie niepasujące do powieści.

Rozumiem zamysł autorki, doceniam ukryte głębsze treści powieści, ale nie do końca to do mnie przemówiło i tym samym, nieco znudziło.

Przeczytane: 22.02.2015
Moja ocena: 5/10

niedziela, 22 lutego 2015

"Blask fantastyczny" Terry Pratchett (16/2015)

Świat Dysku; tom 2
(Cykl o Rincewindzie)

Cudownie się czytało!
Po „Kolorze magii”, który nie powalił mnie tak, jak spodziewać się mogłam po wszechotaczających mnie zachwytach nad Pratchettem, obawiałam się, że może ten autor to nie moja bajka. Ale obawy były na szczęście nietrafione, „Blask fantastyczny” jak dla mnie jest o niebo lepszy od „Koloru magii”, żarty się autorowi wyostrzyły, sarkazm i ironia też podskoczyły o poziom wyżej. Właśnie, sarkazm i ironia to to, co uwielbiam i czytanie „Blasku…” było dla mnie prawdziwą frajdą.
Kufer i Dwukwiat są cudowni, Rincewind zresztą również. Każdy z nich inny, ale każdy wspaniały.

„Rincewind wiedział, że Dwukwiat nie tylko patrzy na świat przez różowe okulary… postrzega go też różowym mózgiem i słyszy różowymi uszami”.

Dobrali się rewelacyjnie. Dialogi sceptycznego Rincewinda z niesamowicie optymistycznym Dwukwiatem, w tle z dość niezależnym Kufrem – doprawdy uczta dla czytelnika.

Dylemat „czy czytać dalej Pratchetta” bezpowrotnie (mam nadzieję) zniknął, a pojawił się nowy: „czy czytać dalej cykl o Rincewindzie, czy zacząć kolejny”. Takie dylematy to ja mogę mieć :)

Przeczytane: 21.02.2015
Moja ocena: 8/10


piątek, 20 lutego 2015

"Przerwane milczenie" Charlotte Link (15/2015)

Zaczynam mieć wrażenie, że Charlotte Link może „powalić” czytelnika, ale zwłaszcza takiego, który dopiero sięga po jej książki. Po którejś kolejnej jej książce, to co jako "inne" zaskakuje na początku, po kolejnych książkach przestaje już być "inne" i staje się znane. To moja trzecia książka tej autorki – oceniam ją troszkę niżej niż „Echo winy”, ale zdecydowanie lepiej niż nieszczęsny dla mnie „Dom sióstr”.

Powieść jest lekka, szybko się czyta, ale momentami zbyt rozwlekła. Niektóre wątki są wałkowane do znudzenia. Ostatnie 100 stron można by spokojnie zamienić na 30, bez straty dla książki. Po drodze też dałoby się troszkę wyciąć i zamiast 560, książka mogłaby mieć stron 400 i zapewne niczego by jej nie brakło.

Irytowała mnie Ricarda. Nieznośne, rozpuszczone dziecko. Przykro mi też trochę, że jak już jakaś moja imienniczka zdarzy się w książce, to tak jak Evelin tutaj, okazuje się być troszkę ciapowatą albo po prostu, nie do końca pozytywną bohaterką :) Postać Phillipa też jakaś taka naciągana... Generalnie, grona przyjaciół takiego jako bohaterowie „Przerwanego milczenia” to ja bym mieć nie chciała, dziękuję serdecznie za takich „przyjaciół”.

Momentami język był tak sztuczny i nienaturalny, że nie wierzę, że ktoś tak mówi. Całkiem prawdopodobne, że to wina tłumaczenia, ale nie wiem, co tłumaczka sobie myślała wstawiając wszelakie, nieużywane zbyt często odmiany słowa „przedsięwziąć” (pojawiło się więc m. in. „przedsiębrałam”, „przedsiębierzesz”, „przedsiębiorę”).

Dla mnie to bardziej powieść obyczajowa z wątkiem kryminalnym, niż kryminał. Powieść nie najgorsza, przeczytać można, ale nie ma tu nic bardzo oryginalnego, zaskakującego.

Przeczytane: 20.02.2015
Moja ocena: 6/10

czwartek, 19 lutego 2015

"Hurra, nie jestem Bogiem!" ks. Tomáš Halík (14/2015)

Książka jest wyborem trzynastu tekstów ks. Halika z różnych jego publikacji.
Trudno mi ocenić taką książkę, bo niewątpliwie jest ona mądra i dobra, ale w moim odczuciu, zwłaszcza początkowe teksty, były dość trudne, wymagały dużego skupienia (choć to akurat wymagane było podczas całej lektury) i raczej powolnego przyswajania tekstu.
Nie we wszystkim mam takie samo zdanie jak ks. Halik, niektóre z jego myśli trudno mi było zrozumieć (nie chodzi tu o znaczące kwestie typowo teologiczne, a raczej o osobiste podejście do kwestii wiary czy też współcześnie organizowanych ‘zgromadzeń’ chrześcijan). Niemniej, w większości spraw (zwłaszcza odnośnie ateistów bądź dewotów) w zupełności się z autorem zgadzam.

Mam jednak kilka uwag odnośnie samego wydania. Książka wydana jest przez wydawnictwo „Agora”, opatrzone znaczkiem „Biblioteka Gazety Wyborczej”, co wywołało u mnie troszkę konsternacji. Kupowałam książkę w księgarni internetowej i nie zwróciłam uwagi ani na wydawnictwo, ani na serię. Do rzeczy jednak – nie czepiam się tego, kto to wydał, ale jak to wydał – zdarzają się tu literówki, brakuje kilku przecinków, gdzieś zdarzył się przecinek za dużo, a już najbardziej co mnie irytowało – to brak przypisów. W tekstach pojawia się sporo nazwisk, które kompletnie nic mi nie mówią lub są wspomniane wydarzenia, które też niekoniecznie każdy musi znać. Przypis wyjaśniający pokrótce kim wspomniana osoba jest lub o co chodziło w danym wydarzeniu, ułatwiłby wiele. Ani tłumacze (było ich kilku, w zależności od tekstu), ani wydawnictwo, o to się nie postarali.

Przeczytane: 18.02.2015
Moja ocena: 7/10 

sobota, 7 lutego 2015

„Trufle. Nowe przypadki księdza Grosera” Jan Grzegorczyk (12/2015)

Kolejna część przygód (czy to na pewno przygody? A może po prostu zwyczajne życie?) księdza Grosera. Dobrze napisana, zabawnym ale prostym językiem. Może ‘prosty’ język nie jest najwłaściwszym określeniem, ale jest to język taki zwyczajny, jakbyśmy sobie z kimś rozmawiali.

Ksiądz Groser to bardzo ‘ludzki’ ksiądz. Zdaje sobie on sprawę, ze słabości księży, z ich wad (ale i zalet). W powieści znajdziemy bardzo różnych księży, z różnymi problemami. Są księża ‘do rany przyłóż’, wypełniający swe powołanie w piękny sposób, ale są i tacy, którzy z obranej drogi zboczyli. Niektórzy niesłusznie zostają posądzani o pedofilię, a sam ksiądz Groser napotyka na niemałe trudności  przy budowie kościoła. To pokazuje, że i księdza nie omijają bolączki dnia codziennego – nie tylko musza się zmierzyć z własnymi słabościami, ale i ze złośliwością ludzi, chęcią zemsty (choć często nie wiadomo za co).

Po mojej drugiej powieści Jana Grzegorczyka mogę stwierdzić, że autor dobrze wie, że w prostocie tkwi piękno. Żaden z bohaterów nie szafuje wielkimi słowami, ale w wielu zdaniach dopatrzymy się piękna, głębokiej prawdy, niby oczywistej, ale może zapomnianej.

Chętnie sięgnę po trzecią część o życiu księdza Grosera, a także po inne powieści pana Grzegorczyka, spoza cyklu o księdzu Wacławie.

Przeczytane: 6.02.2015
Moja ocena: 8/10