niedziela, 5 czerwca 2016

5na1 "Sprawa Niny Frank" Katarzyna Bonda (28/2016)


Projekt 5na1, witamy po raz trzeci!

Tym razem w nasze ręce trafiła "Sprawa Niny Frank" Katarzyny Bondy. To debiutancka powieść pisarki uważanej przez wielu za królową polskiego kryminału. Czy już w jej pierwszej powieści widać królową? Sprawdźcie nasze opinie!

"Sprawa Niny Frank" Katarzyna Bonda

Za dużo. Wszystkiego za dużo. Za dużo stron, za dużo treści, zagmatwania, bohaterów i ich mało ważnych historii, za dużo wątków pobocznych.

Książka jest zdecydowanie za długa i zaczynam mieć jakieś dziwne wrażenie, że pani Katarzynie chyba mocno zależy, żeby jej powieści wyróżniały się objętością i były cegłami. Choć to moja druga książka Katarzyny Bondy, to trzy inne stoją na półce, zajmują tam sporo miejsca i już z daleka rzuca się w oczy właśnie ich objętość. Ze „Sprawy Niny Frank” można by spokojnie usunąć jakieś 150 stron i rozwój akcji nie ucierpiałby na tym. A już na pewno dwa ostatnie rozdziały są pierwsze do odstrzału.

Ale po kolei – zanim popastwię się nad resztą tego, czego jest „za dużo”, kilka słów o fabule.
Nina Frank, popularna serialowa aktorka zostaje zamordowana w swym dworku w Mielniku nad Bugiem. Na co dzień aktorka mieszkała w Warszawie, akcja powieści rozgrywa się więc zarówno w stolicy, jak i w Mielniku. Wraz z rozwojem akcji dowiadujemy się o kolejnych skandalach i grzeszkach Niny Frank, jej powiązaniach z Mielnikiem, drodze do bycia serialową gwiazdką. Jak szybko się orientujemy, życie Niny jest dalekie od wizerunku serialowej zakonnicy Joanny, której to rola przyniosła Ninie popularność i uwielbienie telewidzów. W powieści stykają się więc dwie rzeczywistości – sielska i spokojna z reguły nadbużańska wieś oraz zaganiana i obfitująca w skandale stolica.

Do śledztwa, wbrew własnej woli, zostaje włączony policyjny profiler Hubert Meyer – tak oto poznajemy bohatera trylogii Katarzyny Bondy. Szczerze mówiąc, w „Sprawie Niny Frank” jego udział nie jest znaczący. Według mnie, nie odegrał on tu większej roli, a postawione przez niego tezy były raczej luźnymi spostrzeżeniami niż istotnymi wskazówkami. Owszem, miejscowy szef komisariatu, Eugeniusz Kula, szczerze bierze je sobie do serca i kieruje się nimi przy prowadzeniu śledztwa, ale nie oszukujmy się, podpowiedzi Meyera wprowadziły w Mielniku jedynie zamęt na szeroką skalę, ale nie przybliżyły policji do schwytania zabójcy. Być może autorka chciała zwrócić uwagę na trudna sytuację profilerów policyjnych w naszym kraju? Fakt, nie jest to popularny zawód i nie wiem, na ile wykorzystywana jest taka pomoc w prowadzonych u nas śledztwach. Liczę na to, że w kolejnych tomach cyklu z Meyerem jego postać będzie miała więcej roboty niż tylko dobre rady dla nieco zahukanego, acz sympatycznego policjanta na prowincji.

Skoro już mowa o podkomisarzu Kuli – bardzo go polubiłam, choć szczerze wątpię w istnienie takich przedstawicieli władzy. Autorka nieco przerysowała wieś i jej mieszkańców, stereotyp goni stereotyp i w efekcie wyszło pomieszanie wsi siermiężnej niczym w „Chłopach” z jej sielskim odpowiednikiem w „Nad Niemnem”. Nie zmienia to jednak faktu, że nieco przerysowany Eugeniusz Kula zaskarbił sobie moja sympatię. Tego samego nie mogę niestety powiedzieć o Hubercie Meyerze… Sypia on z połową warszawskiej komendy (tylko dlatego z połową, a nie z całą komendą, bo druga , jest w trakcie rozwodu, jak dla mnie trochę zbyt nijaki. Poczekam, może jego postać w kolejnych tomach ewoluuje w ciekawszą stronę.

Kolejne „za dużo” dotyczy mnogości wątków pobocznych i związanego z tym zagmatwania. Po co był ezoteryczny wątek z panem Bułką i jego wspólnikiem? Po co dziwnie poprowadzony wątek z Ewą, partnerką Mariusza Króla? Albo historie z popem? Z jednej strony doceniam, że autorka nie skupiła się na jednym, głównym wątku, że wprowadziła urozmaicenie tworząc przez to bardziej realistyczny obraz wiejskiego życia, ale jednak wszystkiego tego razem jest za dużo, jest to zagmatwane i w sporej części – niepotrzebne.

Mam nieodparte wrażenie, że Katarzyna Bonda miała głowę pełna pomysłów i chyba jednak nie do końca je okiełznała. Tych myśli wystarczyłoby na kilka powieści.

Cieszę się, że przygodę z Katarzyną Bondą zaczęłam od „Pochłaniacza”, bo gdyby w pierwszej kolejności padło na „Sprawę Niny Frank”, to nie wróżyłoby to dobrej dalszej znajomości. Tymczasem jednak biorę poprawkę na to, że „Sprawa…” to debiut autorki i z nadzieją będę podchodziła do lektury dwóch kolejnych części trylogii z Hubertem Meyerem.

Przeczytane: 26.04.2016
Moja ocena: 5/10

Język: 4
Emocje: 2
Pomysł: 2
Akcja: 2

Recenzje pozostałych blogerów biorących udział w projekcie znajdziecie tutaj: