„Niespodzianki
są dobre dla dzieci. Ta myśl brzmiała dzisiaj wyjątkowo fałszywie.”
I ta myśl
nie opuszcza mnie, za każdym razem kiedy rozmawiam o tej książce, powraca jak
bumerang.
Niesamowita
książka. Wywarła na mnie ogromne wrażanie. Przepięknie napisany reportaż, ujął
mnie język, styl i naturalnie sama historia.
Po lekturze
tej książki mam w głowie tysiące myśli. Nawet nie wiem, od czego zacząć pisać,
bo od razu chciałabym poruszyć kilka wątków. Właściwie to w tym przypadku
wolałabym usiąść sobie z Wami i opowiedzieć Wam co mam w głowie, niż pisać
opinię. Jest tych myśli tak dużo, że pisząc trudniej będzie mi to ogarnąć i na pewno
powstanie chaos. Ale naprawdę, naprawdę, dawno żadna książka tak mnie nie
poruszyła.
Akceptując
fakt, że chaos będzie, spróbuję Wam powiedzieć co w „Pękniętym mieście” tak
bardzo zrobiło na mnie wrażenie.
Zbigniew
Pawlak, bardzo z Kaukazem związany, mieszkający tam przez wiele lat, był w
Biesłanie kilka dni po tragicznym 1 września 2004 roku. Rozmawiał z ludźmi,
których dotknął ten jakże okrutny atak terrorystyczny (każdy akt terroryzmu
jest okrutny, ale te, które celują w dzieci są barbarzyństwem niczym
niewytłumaczalnym – żadnym fanatyzmem,
żadnym zboczeniem, żadną chorobą psychiczną). Wraca do Biesłanu po 10 latach,
zobaczyć jak zmieniło się życie rodzin pokrzywdzonych w 2004 roku oraz życie
miasta.
Autorzy nie
poszli na skróty, nie szukali taniej sensacji. Kanwą reportażu są rozmowy Zbigniewa Pawlaka z
mieszkańcami Biesłanu. Z tymi, którzy feralnego 1 września 2004 roku byli w
szkole numer 1 lub wysłali tam swoje dzieci. Rozmowy i opowieści, emocjonalne
zwierzenia, szczere wyznania, nadal pełne żalu, bólu, goryczy.
Książka przepełniona
jest emocjami, wprost od nich kipi. Emocje są obecne w wypowiedziach bohaterów
i przelewają się na czytelnika. Są obecne w narracji autorów i wywołują wręcz
ciarki na skórze. Urzekł mnie język autorów, zawładnął mną całkowicie. Kiedy potrafi się opowiedzieć o pogrzebie
tak, że przez większą część opowieści spodziewam się wesela – to coś w tym
jest. Przyznaję, że pod względem językowym i stylistycznym dawno żadna
książka tak bardzo nie przypadła mi do gustu. To, co urzekło mnie najbardziej,
to to, że język właściwie jest prosty; jedno zdanie, drugie, niepozorne i nagle
bum – znienacka, w prostych, zwyczajnych słowach czytam o tak czymś
przerażającym, że na chwilę zamieram i raz jeszcze czytam ostatnie zdanie:
„Pięcioletnia
dziewczynka biegła przed siebie z wyciągniętymi rączkami. Jej dłonie płonęły
oblepione plastikiem z paneli.” (...) „Mały chłopiec wycierał rączkami buzię z
lepkiej szarej mazi. To mózg leżącego obok człowieka w poszarpanej panterce.
Rzucił się na granat, osłaniając dzieci. Leżąca przed drzwiami dziewczynka
zdejmowała z siebie kikut jego ręki.”
Sami
widzicie – żadnych wzniosłych słów, żadnego patosu, a obuchem w łeb dostałam…
„Pęknięte
miasto” to jednak nie tylko opowieść o tym konkretnym ataku na szkołę i
ludziach, którzy w nim ucierpieli. Autorzy przybliżają nam sytuację
geopolityczną tego rejonu świata, trudny związek Rosji z republikami kaukaskimi
i sylwetki kilku najgroźniejszych terrorystów z tamtych terenów. Gdy jednego
udaje się wyeliminować, za chwilę pojawia się kolejny, który zajmuje miejsce przywódcy.
Nie sposób nie zauważyć, że atakowi w Biesłanie towarzyszyło niejedno
wykrzyczane „Allahu akbar!”. Jakkolwiek byłoby mi nie po drodze z islamem, tak
nie chcę utożsamiać każdego muzułmanina z terrorystą. Nie zgadzam się na
publiczny lincz tylko dlatego, że dla kogoś Koran jest wyznacznikiem drogi
życiowej. Założeń islamu nie podzielam, nie rozumiem co w nich takiego
fascynującego i dostrzegam fakt, że odpowiedzialni za ostatnie ataki
terrorystyczne to fanatycy wywodzący się właśnie z islamu, ale broń mnie Panie Boże
przed postawieniem znaku równości między muzułmaninem i terrorystą.
Słusznie
autorzy zwracają uwagę na to, że „sunnizm, salafizm, charydżyzm, wahabizm,
szyizm – te wszystkie nazwy jeszcze niedawno brzmiały obco dla człowieka Zachodu. Był czas,
kiedy i tutaj znaczyły niewiele.” Dla mnie, laika w tych kwestiach, granice
między jednym a drugim nurtem islamu nadal są płynne w większości kwestii. Szkoda
tylko, że „ludzie Zachodu” o większości z tych nurtów musieli dowiedzieć się
przy okazji ataków terrorystycznych, gdzie niejednokrotnie muzułmanie atakowali
innych muzułmanów uznając ich za niewiernych, bo ci byli z innego odłamu
islamu. Nigdy chyba nie przestanie mnie zadziwiać gotowość do założenia pasa
szahida… Z przerażeniem czytałam o Czarnych Wdowach, które „wciąż wierzą, że
umierają, by żyć. Że nie mają innego wyjścia.” Fanatyzm, każdy, zatrważa.
We wrześniu
2004 w Biesłanie przegrał każdy. Zamachowcy, atakowani, Ci, którzy przybyli na
ratunek. Pewnie można było lepiej zaplanować odbicie zakładników, wiemy przecież,
że nie zawsze jasne i zrozumiałe są motywy działania rosyjskich służb
specjalnych, ale nie mnie to oceniać. Ofiary były po każdej stronie, choć
bilans zdecydowanie równy nie jest. Mimo wszystko, kilka zdań z książki mocno
zapadło mi w pamięć:
„Rosja nie
negocjuje z terrorystami. Rosja terrorystów likwiduje (…) Rosja nie okazuje
słabości (…) Rosja nie wybacza swojej słabości.”
„Przecież
Kreml już ustalił: żadnych relacji specjalnych na żywo, żadnej zmiany programu.
Niech leci telenowela.”
„Podobno życie ludzkie jest warte
trzydzieści srebrników. Tylko kto potrafi przeliczyć to na ruble?”
Polecam
bardzo, wszystkim. Mimo że ataków terrorystycznych zdarza się coraz więcej, to
o wydarzeniach takich jak w małej miejscowości Biesłan, należy pamiętać.
Przeczytane: 27.01.2016
Moja ocena: 9/10
Z tą książką jest jak z zaburzeniem się pod wodę, na jednym wdechu. Inny wciągający świat, ale nie można tam być zbyt długo...
OdpowiedzUsuńTa ksiazka raz przeczytana zostaje w
OdpowiedzUsuńCzlowieku na zawsze....
To prawda, nie da się zapomnieć tego co się przeczytało. Właśnie dlatego tak lubię reportaże - dzięki nim bardziej czuję tragiczne wydarzenia, jakie dzieją się wokół nas. Choćby nie wiem jak dziennikarz w telewizji się starał, to nie odda takich emocji jak niejeden reportaż
Usuń