Ależ to ciężka książka była. Jej mała objętość może być myląca,
ponieważ mieści się tam tyle brudu, smrodu, poniekąd absurdu rumuńskiej
rzeczywistości z czasów Ceausescu, że nie da się tego szybko czytać – czytałam
to kilkanaście tygodni, po dosłownie kilka stron dziennie.
Powieść przepełniona jest niesamowicie dziwnymi obrazami, często
nużącymi, opisanymi typowym dla Müller stylem. Jest tu sporo zdań krótkich,
bardzo prostych (aż czasem chciałoby się te zdania rozwinąć), choć nie brakuje
też opisów bardzo rozbudowanych, bardzo zmetaforyzowanych, aż nazbyt poetyckich
jak na syf, który przedstawiają.
Najprościej mówiąc, powieść ukazuje tęsknotę Rumunów za wolnością, za
oswobodzeniem się spod dyktatury Ceausescu, za miłością, tu myloną z seksem. I
znów, jak to u Müller, te wszystkie tęsknoty i dążenie do ich spełnienia obfitują
w brud, smród, zezwierzęcenie ludzkich zachowań. I wzbudzają obrzydzenie u
czytelnika.
Mimo zbliżonej tematyki, „Dziś wolałabym siebie nie spotkać” tej samej
autorki „wciągnęło” mnie bardziej, choć mam wrażenie, że w przypadku takiej
twórczości, „wciąganie” się czytelnika przypomina zagłębianie się w bagno
brudnej rzeczywistości.
Choć język autorki dość sugestywnie przedstawia brud opisywanych przez
nią czasów, nie do końca przemawia do mnie ten styl. Rozumiem intencje, ale na
chwilę obecną, mam na jakiś czas dość twórczości Herty Müller.
Przeczytane: 29.01.2015
Moja ocena: 6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz