Cześć, jestem Ewelina i wszystko wskazuje na to, że
jestem czytelniczą masochistką. Niestety, innego wytłumaczenia na to co sobie
czasem robię nie potrafię znaleźć.
Moja przygoda z panią Link zaczęła się blisko trzy lata
temu – wpadła mi wówczas w ręce jej powieść pt. „Echo winy”. Ależ mi się to
podobało! 8/10 w mej jakże nieobiektywnej skali, to naprawdę dużo. Zachwycona
zaopatrzyłam się w kilka kolejnych tytułów – e-booków, audiobooków, książek
papierowych – czy ktoś chciałby je przejąć? Chętnie oddam, w może bardziej
doceniające ręce. Ja z zakupami zdecydowanie się pospieszyłam. Im dalej tym
gorzej. „Złudzenie” to siódma książka pani Link, jaką przeczytałam, a szósta,
jaką zmęczyłam. Na swoją obronę mam tylko tyle, że nadal mam nadzieję, że coś
jej pióra jeszcze mi się spodoba. No i streszczenia fabuły też zazwyczaj wyglądają
obiecująco!
Nie mogę powiedzieć, że powieść ta dokonała jakichś
zniszczeń w mojej psychice – takie książki mają to do siebie, że za chwilę nie
będę w ogóle pamiętała o czym były. A po kilku miesiącach nawet tytułu może nie
skojarzę… Ot, trzy czy cztery dni zleciały, a i emocje jakie mi towarzyszyły
przy lekturze też się czasem muszą pojawić. A jakie to emocje? Przede wszystkim
wkur… zdenerwowanie, że ktoś powołuje do życia, choćby książkowego,
takie kobiety-ciapy. No tego autorce nie mogę darować chyba najbardziej. Mamy
więc cały zestaw kobiet-ciap. Oczywiście są one samotne, nieatrakcyjne, z kiepską
pracą. Wojującą feministką nie jestem, ale czy naprawdę krzywda by się komuś
stała, gdyby u pani Link pojawiła się kobieta mądra i silna? Albo jeszcze
lepiej – atrakcyjna kobieta z sukcesami, ale bez faceta? U pani Link, niestety
zbyt często, samotność i brak mężczyzny u boku stają się determinantami
nieudanego życia.
Przyznać jednak muszę, że w „Złudzeniu” są też mężczyźni
– nieudacznicy. Nie wiem, jak książkę miałam polubić, jeżeli ani jednego
bohatera nie darzę sympatią.
Po raz kolejny u pani Link, fabuła bogata jest w ciemne
piwnice, opuszczone domy, szalejące burze – typowe ‘przywoływacze’ mrocznego
nastroju i budowania grozy. Trochę zbyt typowe, bo te elementy bardzo często
się u pani Link pojawiają. A mogłaby wreszcie grozę w nieco bardziej twórczy
sposób wywołać. Sama autorka dość szybko zdradza, kto jest czemu winny, a to,
że nawet ja, która zazwyczaj nawet nie próbuję sama szukać winnych, domyśliłam
się tego zanim zostało to powiedziane – nie świadczy zbyt dobrze o poziomie
napięcia.
Motyw małżonka, który jest zupełnie kimś innym niż druga
połówka myśli – też już u Charlotte Link był i to więcej niż raz.
Standardowo, jak to przy innych książkach autorki też
miewałam – pojęcia nie mam skąd klasyfikacja jej książek jako ‘thrillery
psychologiczne’. Pokusiłabym się ewentualnie o nazwę ‘parodia thrillera
psychologicznego’, a i to na siłę, bo humoru też tam nie uświadczysz.
Napis z pierwszej strony okładki: „Wyrafinowana warstwa
psychologiczna, pełna napięcia fabuła, sieć wzajemnych uwikłań”. Ktoś, kto to
pisał nie czytał chyba tej powieści. Psychologia? Tu na poziomie telenoweli
brazylijskiej. Fabuła z napięciem? No, może oklapłym napięciem. Sieć uwikłań? A
to i owszem, autorka poplątała co mogła, nawtykała nieudanych bohaterów, nie
wnoszących nic do powieści – sieć zatem jest.
Jak nie musicie, to nie czytajcie.
Przeczytane: 28.02.2017
Moja ocena: 4/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz