Pamiętam, jak przed lekturą
pierwszego tomu sprawdziłam ten cykl na Lubimy Czytać i wierzyć mi się nie
chciało, że wszystkie cztery wydane do tej pory części mają ocenę powyżej
ósemki. Z powątpiewaniem zabrałam się za tom pierwszy – i już wiedziałam, że
oceny nie są przesadzone. Sięgając po kolejną część bałam się jednak, że coś
może się zepsuło – ale gdzie tam, nie zepsuło się nic. Jest brutalniej, bezwzględniej,
bardziej przysadziście, ale może przez to bardziej realistycznie. Więzienie to
wszak nie szkółka niedzielna i nie możemy się dziwić, że dzieją się tam rzeczy,
delikatnie mówiąc, nie do końca przyjemne.
Kolejne lata Stefana
Żabikowskiego w więźniu nie są bynajmniej nudne. Dzieje się dużo. Ropuch nadal
pracuje w stolarni, wchodzi w różne układy (w więzieniu bez układów chyba się
nie da…), pakuje się w tarapaty. Ojczulek (którego darzę dużą sympatią) usiłuje
być niejako głosem sumienia Ropucha, ale chęć zemsty przesłania Stefanowi rozsądek
i sumienie. I tu właśnie bestia tkwiąca w Stefanie wychodzi na światło dzienne
– zemsta i przemoc kierują go w mroczną rzeczywistość.
Nadal aspirant Szumski
budzi we mnie obrzydzenie. To chodzący dowód na to, że jak masz władzę, to masz
rację. Tyle tylko, że ludzie jak Szumski nigdy nad nikim władzy nie powinni
mieć. To taki zakompleksiony człowieczek, któremu frajdę sprawia uprzykrzanie
życia innym.
Książka zyskuje poprzez
wplecenie do niej faktycznych wydarzeń z okresu dwudziestolecia międzywojennego
– za murami więzienia dzieje się przewrót majowy, a za wielką wodą czarny
czwartek. Zmienia się również rzeczywistość więzienna – skazani mogą czytać
książki i gazety. Wszystkie te wątki ukazują, że autor całkiem nieźle przyłożył
się do pracy – poznał realia więzienne z tamtego czasu i okrasił je dziejami
historycznymi. Co prawda, język osadzonych był zapewne o wiele bardziej
wulgarny niż w „Skazańcu”, ale że za wulgaryzmami w literaturze nie przepadam –
to nawet mi to odpowiada. Poza brakiem wulgaryzmów, język powieści jest barwny,
zdecydowanie nie nudny. Mogłabym się czepić kilku niefortunnych połączeń słów
albo nadmiaru epitetów, ale na te niedociągnięcia spuśćmy zasłonę milczenia i
przejdźmy dalej (czego z reguły nie robię i językowe wpadki autorów są dla mnie
nie lada pożywką; w tym jednak wypadku cała reszta „Skazańca” budzi we mnie
sympatię i niejaką słabość do autora – tym samym wybaczam wspomniane błędy).
Wszystkie postacie
pojawiające się w „Skazańcu” są barwne, wyraziste, są ‘jakieś’. Możemy
bohaterów lubić lub nie lubić, ale charakterku nie można im odmówić. Przy
takiej liczbie więźniów łatwo byłoby popaść w rutynę i spłaszczyć wielu z nich.
Tak się nie stało i każdy bohater jest inny, z zestawem cech im
charakterystycznych.
Chciałabym rzetelnie
powiedzieć Wam, co w tej powieści nawaliło, ale nie potrafię niczego takiego
znaleźć – wszystko, począwszy od języka, poprzez bohaterów, na akcji
skończywszy, w tej książce zagrało. Złożyło się w jedną, wciągającą, ciekawą i
po prostu bardzo dobrą powieść, niełatwą do sklasyfikowania. Mamy tu bowiem i
kryminał, i wydarzenia historyczne, i portrety psychologiczne więźniów.
Czy każdy z osadzonych ma w
sobie bestię? Na ile ta bestia przejmuje serce więźnia? Czy Ropuch jest już
taką bestią? Pytania o tyle nie przywodzą mi na myśl jasnych odpowiedzi, o ile
nadal nie wiemy za co Ropuch został skazany. Coś mi jednak mówi, że jego wina
nie jest taka czarno-biała, że jest w niej sporo odcieni szarości. Może
namieszał tu coś niefortunny zbieg okoliczności? A może Stefan nie miał innego
wyjścia, niż zrobić to co zrobił, czymkolwiek by to nie było? Nie wiem, kiedy
dowiemy się czym Ropuch zawinił, ale z przyjemnością sięgnę po kolejne tomy.
Jeśli „Skazańca” jeszcze nie znacie – koniecznie to zmieńcie!
Przeczytane: 14.02.2017
Moja ocena: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz