poniedziałek, 5 stycznia 2015

"Emma" Jane Austen (3/2015)

Nie znam twórczości Jane Austen za dobrze (zupełnie nie wiem, jak to się mogło stać). „Emma” to druga jej powieść, którą czytałam. Po „Opactwie Northanger” miałam pewne obiekcje, czy dam się wciągnąć w świat przedstawiany przez autorkę, ale „Emma” pochłonęła mnie bez reszty!

„Emma” zachwyciła mnie z kilku względów. Po pierwsze, bohaterowie powieści są tak wyraziści i dopracowani, że nic tylko chylić czoła przed wspaniałą „robotą” autorki. Każdy bohater stworzony i przemyślany jest od początku do końca, wszystko w każdym z nich „gra”, ich cechy są spójne i konsekwentnie podtrzymywane przez całą powieść. Nie oznacza to wcale, że każdego bohatera da się lubić, o nie, nie. Właściwie to całkiem spora ich liczba działała mi na nerwy, ale nie przeszkadzało mi to w docenieniu kunsztu Austen przy tworzeniu tychże postaci.

Po drugie, bohaterowie ci, nie tylko są wyraziści, ale też ponadczasowi. Czyż nie znajdziemy wokół siebie jednej czy drugiej Emmy, swatającej towarzystwo, wojującej feministki, dopóki jej strzała Amora nie trafi? A ileż to wokół uszczypliwych i złośliwych pań Elton? Albo gaduł à la panna Bates? To naprawdę niesamowite, że choć zmieniają się czasy, zwyczaje towarzyskie, styl życia i bycia, to charaktery ludzi i ich typy, pozostają w gruncie rzeczy bez większych zmian. Spójrzcie, jak zmieniło się towarzyskie obycie – zniknęły spotkania, gdzie konieczny był osobny pokój do gry w karty, bo inaczej nie wypada; do nowo poznanej osoby w naszym wieku zwracamy się po imieniu, a nie jak bohaterowie „Emmy” per „panno” i „panie” aż do samego ślubu; praca zarobkowa kobiety nie jest już tylko przykrą konsekwencją staropanieństwa. Na każdej płaszczyźnie życie uległo zmianie, a charaktery z „Emmy” z łatwością odnajdziemy w tej naszej zmienionej już rzeczywistości.

Czy samą Emmę polubiłam? W zasadzie tak, choć momentami ta młoda, rozpuszczona kobietka bywała irytująca. Zwłaszcza wtedy, gdy wcale nie kryła się z chęcią manipulowania innymi i zbytnio uzurpowała sobie prawo do decydowania o życiu innych. Z innych bohaterów, to oczywiście wścibska i uszczypliwa pani Elton była ciężkostrawna. Panna Bates, gadała tyle, że miałam ochotę wyjść z pokoju, jak „słyszałam” jej wywody, no ale cóż, a moim przypadku panna Bates, skryta na stronach książki, podążała za mną ;) Jeszcze bardziej irytujący był pan Woodhouse… Swoją niesamowitą bojaźliwością i użalaniem się nad nieszczęściem, jakie spotkało pannę Taylor (czyli jej zamianą w panią Weston, w wyniku zamążpójścia) nie zaskarbił sobie mojej sympatii. Polubiłam za to bardzo pana Knightley’a oraz głos rozsądku – panią Weston.

Och, jak ja lubię czasy z „Emmy”! XIX wiek jawi się w mej wyobraźni naprawdę sielsko.
Gdybym tylko mogła zabrać ze sobą Kindla i dostęp raz na jakiś czas do internetu, to chętnie przeniosłabym się w tamte czasy! :)

Przeczytane: 4.01.2015
Moja ocena: 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz