Jeżycjada; tom 5
Kolejna część Jeżycjady, ale pierwsza, w której była jakaś wyczuwalna nutka smutku, choćby przez świadomość, w jakim czasie dzieją się wydarzenia z tej części (lata 80. XX wieku) i domysły, co też mogło stać się z tatą Borejko, skoro nie ma go w domu. I z rodzicami Kreski, bo ich również nie ma.
Ida i Gabrysia już dorosłe, nie do końca z sielskim życiem. Mama
Borejko posiwiała. Świat idzie do przodu, a w Jeżycjadzie przybywa bohaterów.
Kreska jest niesamowicie sympatyczną osóbką, a Genowefa (Lompke,
Rompke, Bombke tudzież Pompke), choć nieco nierealna, przezabawna, wesoła, to
bardzo potrzebująca czułości i zainteresowania. Nierealna, bo jakoś trudno mi
wyobrazić sobie kilkuletnią dziewczynkę – czy to w dzisiejszych czasach, czy 30
lat temu, kiedy to dzieje się historia w „Opium…” – chodzącą po obcych ludziach
od domu do domu, wpraszającą się na obiadek i nie budzącą podejrzeń. Jakoś nikt
przez długi czas nie zainteresował się tym, czemu dziewczynka codziennie
przychodzi na obiadek, co robią w tym czasie jej rodzice, czy są gdzieś w
ogóle. Albo czy mała z domu nie uciekła? A czy rodzice się gdzieś o nią nie
martwią? Nikt nie wpadł na pomysł odprowadzenia jej do domu i zamienienia
słówka z jej rodzicami. Oczywiście nie zmienia to faktu, że uśmiałam się z Geni
nieraz i że dodaje ona uroku tejże książce.
Przeczytane: 26.01.2015
Moja ocena: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz