Rzadko zdarza mi się, żebym nie wiedziała, co o przeczytanej książce
powiedzieć, a tak właśnie jest w tym przypadku.
Książka to absolutny klasyk, przepełniony mądrymi myślami, ale w
odróżnieniu od współcześnie pisanych książeczek z życiowymi mądrościami, „Portret…”
z niesamowitą łatwością łączy wszystkie te mądrości w jedną, spójną i logiczną
całość, przez co nie są oderwanymi od siebie pustymi hasłami, a zgrabnie tworzą
naturalnie wyglądającą część powieści.
Przedziwnym jest to, że jednym z głównych bohaterów powieści jest
portret. Portret, który przez większość całej historii jest zamknięty w
nieużywanym pokoju. Mimo tego zamknięcia, portret jest przeklęty i wyrządza
nieopisane szkody z życiu Doriana. Oczywiście, portret sam w sobie niczemu
winny nie jest. To Dorian, mężczyzna piękny, młody, beztroski pragnie zawsze
taki pozostać, nawet za cenę swej duszy. I po części tak też się staje. Od tej
pory to właśnie na portrecie widać ślady codziennego życia, to portret się
starzeje, przybywa mu zmarszczek. Dorian natomiast pozostaje młody. Niestety,
wewnętrzne piękno i beztroska gdzieś się ulatniają, zapewne wraz z tą
„zaprzedaną” duszą.
Niesamowita jest fascynacja malarza Bazylego, a później Harrego,
postacią Doriana. Nie sposób było w tych momentach nie wspomnieć na
homoseksualną orientację Wilde’a i subtelne nawiązanie do tejże orientacji w
„Portrecie…”.
Powieść ponadczasowa, ukazująca upadek człowieka spowodowany
wewnętrznym zepsuciem. Takie rzeczy się działy kiedyś i dziać się będą, jedynie
wyraz upadku przybiera inną formę wraz ze zmieniającymi się czasami.
Przeczytane: 14.03.2015
Moja ocena: 8/10
Akurat ta książka znudziła mnie jak mało która. Rzuciłam ją w kąt jakieś 50 stron przed zakończeniem. :P
OdpowiedzUsuńWidzę, że w wielu wypadkach się zgadzamy, ten tytuł uznajmy więc jako wyjątek potwierdzający regułę ;)
Usuń