sobota, 27 lutego 2016

"Dotknięcie pustki" Joe Simpson (7/2016)

Przyznam, że nie rozumiem tej irracjonalnej miłości do gór. Choć sama najchętniej spędziłabym życie na podróżowaniu w najdziksze zakątki świata, choć popieram wszelakie realizowanie marzeń, sięganie wyżej niż inni, bycie ponad przeciętnym w każdej dziedzinie jaka nas interesuje, podążanie nieutartymi szlakami – tak tego jednego pojąć nie mogę. Staram się być nastawiona pozytywnie, a przynajmniej neutralnie, pomimo tego niezrozumienia, które tkwi we mnie. I chyba nawet w miarę udaje mi się być neutralną – ale do czasu. Do czasu wypadku, katastrofy, śmierci. Wtedy włącza mi się to całe moje niezrozumienie pchania się na górskie szczyty… Tak, podchodzę do tego bardzo sceptycznie.

„Dotknięcie pustki” mnie nie porwało, nie pochłonęło. Nie przeczytałam tego w kilka godzin, nie zatraciłam się w opisywanych historiach. Może to wynikać właśnie z racji tego, że nie podzielam fascynacji ekstremalnymi górskimi wyprawami.
Trudno czytało mi się książkę zwłaszcza na początku, o podejściu na szczyt. Nie mogłam wkręcić się w temat, nie widziałam opisywanych grani, zbocz, szczytów. Po wypadku, siłą rzeczy, fabuła się rozkręca i czytanie szło mi sprawniej.

Książka jest opisem prawdziwych wydarzeń, które spotkały autora i towarzysza jego wyprawy na Siula Grande. Autor książki, Joe Simpson, właściwie został skazany na śmierć w peruwiańskich Andach, jednak dzięki niesamowitej sile woli – przeżył. Nawet jeśli książka nie fascynuje, to nie sposób przejść obojętnie obok tej niesamowitej walki o własne życie w ekstremalnych warunkach.

„Dotknięcie pustki” pokazuje, że człowiek w sytuacji zagrożenia życia podejmuje działania, o jakie sam siebie wcześniej nie podejrzewa. Odkrywa w sobie niezgłębione pokłady determinacji, potrafi wykrzesać z siebie siły, których wcześniej nie jest nawet świadomy. I to na mnie, na czytelniku robi ogromne wrażenie, to porusza. Mimo wszystko, nie potrafiłam pozbyć się krążącego mi gdzieś z tyłu głowy pytania – „po co to wszystko?”

I taka jedna uwaga na koniec… Niesamowicie irytowało mnie używanie w książce słowa „karimat”. Aż słyszałam zgrzyty za każdym razem jak pojawiało się to słowo.

Przeczytane: 20.01.2016
Moja ocena: 6/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz