Przyznam, że
nie rozumiem tej irracjonalnej miłości do gór. Choć
sama najchętniej spędziłabym życie na podróżowaniu w najdziksze zakątki świata,
choć popieram wszelakie
realizowanie marzeń, sięganie wyżej niż inni, bycie ponad przeciętnym w każdej
dziedzinie jaka nas interesuje, podążanie nieutartymi szlakami – tak tego
jednego pojąć nie mogę. Staram się być nastawiona pozytywnie, a przynajmniej
neutralnie, pomimo tego niezrozumienia, które tkwi we mnie. I chyba nawet w
miarę udaje mi się być neutralną – ale do czasu. Do czasu wypadku, katastrofy,
śmierci. Wtedy włącza mi się to całe moje niezrozumienie pchania się na górskie
szczyty… Tak, podchodzę do tego bardzo sceptycznie.
„Dotknięcie
pustki” mnie nie porwało, nie pochłonęło. Nie przeczytałam tego w kilka godzin,
nie zatraciłam się w opisywanych historiach. Może to wynikać właśnie z racji
tego, że nie podzielam fascynacji ekstremalnymi górskimi wyprawami.
Trudno czytało
mi się książkę zwłaszcza na początku, o podejściu na szczyt. Nie mogłam wkręcić
się w temat, nie widziałam opisywanych grani, zbocz, szczytów. Po wypadku, siłą
rzeczy, fabuła się rozkręca i czytanie szło mi sprawniej.
Książka jest
opisem prawdziwych wydarzeń, które spotkały autora i towarzysza jego wyprawy na
Siula Grande. Autor książki, Joe Simpson, właściwie został skazany na śmierć w
peruwiańskich Andach, jednak dzięki niesamowitej sile woli – przeżył. Nawet
jeśli książka nie fascynuje, to nie sposób przejść obojętnie obok tej
niesamowitej walki o własne życie w ekstremalnych warunkach.
„Dotknięcie
pustki” pokazuje, że człowiek w sytuacji zagrożenia życia podejmuje działania,
o jakie sam siebie wcześniej nie podejrzewa. Odkrywa w sobie niezgłębione
pokłady determinacji, potrafi wykrzesać z siebie siły, których wcześniej nie
jest nawet świadomy. I to na mnie, na czytelniku robi ogromne wrażenie, to porusza.
Mimo wszystko, nie potrafiłam pozbyć się krążącego mi gdzieś z tyłu głowy
pytania – „po co to wszystko?”
I taka jedna
uwaga na koniec… Niesamowicie irytowało mnie używanie w książce słowa „karimat”.
Aż słyszałam zgrzyty za każdym razem jak pojawiało się to słowo.
Przeczytane: 20.01.2016
Moja ocena: 6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz