Jeżycjada, tom 11
Ugh… Z dotychczas przeczytanych części Jeżycjady, ta dostaje ode mnie najniższą ocenę… Nie ujęło mnie prawie nic. Wątek tytułowej córki Robrojka, Belli, nudny jak flaki z olejem. Przeszczep (kto autorce wymyśla te ksywki?!), motyw z krasnalami ogrodowymi, fajerwerki na styropianowej łódce – no porażka. Flaki z olejem. Początkowo czekałam, że to się jakoś rozkręci, że przecież musi coś dalej z tym być (poza oczywistą od początku, acz ujawnioną na końcu, nicią sympatii miedzy Bellą i Przeszczepem), ale nie, nic z tych rzeczy. Kolejne przygody nastolatków nudne i coraz nudniejsze. A niestety, stanowiły znaczącą, większą część książki.
Sam Robrojek – no cóż… Szkoda go trochę, ale swojemu ‘koledze’ Majchrzakowi mógłby się jakoś postawić. A tak, siedzi cichutko i co się stanie to się stanie.
Jedynie Natalia i jej dziwna sympatia do Robrojka była czymś, co dla mnie uratowało choć odrobinkę z całej książki. To jedyny jasny punkcik. Choć może mały, ale jednak był to jakiś przebłysk czegoś nie do końca nudnego i nijakiego.
Miłe były też momenty, w których pojawiała się mama Borejko – choć w „Córce Robrojka” tych momentów było niestety niewiele.
Przykro mi bardzo, że muszę tak nisko ocenić jakąkolwiek część Jeżycjady (i proszę mi teraz nie mówić, że będzie jeszcze gorzej!), no ale w mojej opinii nie udała się autorce ta część…
Przeczytane: 15.01.2017
Moja ocena: 5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz