poniedziałek, 6 lutego 2017

5na1 "Istota zła" Luca D’Andrea (7/2017)


Kurczę, coś w tej książce jest, że nie był to dla mnie typowy kryminał. Nie umiem tego nazwać, ale było to jakieś inne. Niepokojące. Tajemnicze bardziej, niż kryminały zazwyczaj. Magnetyczne na tyle, że choć daleko mi do zachwytów, daję ocenę 7/10.

Dolomity, górskie pasma budzące zachwyt i grozę. Piękne i niebezpieczne. To tu będzie działa się akcja. Sama sceneria wprowadza klimat niepokoju. Tak będzie przez całą książkę, choć treść i akcja będą mieć swoje wzloty i upadki.
Jeremiasz Salinger, wraz z żoną Annelise i córką Clarą przenoszą się do wioski u podnóży Dolomitów, do Siebenhoch w Południowym Tyrolu. To rodzinna miejscowość Annelise i to tu Salinger miał realizować się jako dokumentalista.

Powieść wciągnęła mnie od początku i tak było do połowy książki. Potem już tendencja spadkowa, z kulminacją w zakończeniu.

Po raz kolejny uważam, że porównania i zachwyty typu „drugi King!” szkodzą książce. Bo ani z D’Andrei póki co żaden drugi King, ani z „Istoty zła” powalający thriller. Powieść jest przyzwoita, ale nazwałabym ją raczej obyczajowo-psychologiczną, niż thrillerem. Poza drobnymi wyjątkami, nie było tu niczego, co przyprawiało o dreszcze. Rozwój akcji i stopniowanie napięcia (właściwie to jakiego napięcia?) dalekie od Kinga. Tak naprawdę, najbardziej przerażające momenty to sam początek książki. To, co mamy później nazwałabym opisem różnych stadiów zespołu stresu pourazowego oraz tego, jak radzi sobie z tym główny bohater i jego rodzina. Wpleciona w to zostaje historia sprzed trzydziestu lat, która nieco urozmaica akcję, jest nawet ciekawa ale choć pojawiają się makabryczne opisy, nie wywołała u mnie dreszczy przerażenia. Historia ta staje się poniekąd obsesją Jeremiasza, jednak mnie samej bardziej przypomina opowieść, jaką dziadek snuje podczas wieczoru ze swym kilkunastoletnim wnukiem – to takie detektywistyczne podążanie śladem zbrodni, przemieszane z lokalnym folklorem i odrobiną mistycyzmu. Ja słuchając takiej historii patrzyłabym na nią z przymrużeniem oka – wierząc dziadkowi, że takie wydarzenia miały miejsce, ale zakładając też, że dziadek nieco opowieść podkolorował, dodał coś od siebie, urozmaicił historię miejscowymi wierzeniami. Zresztą, tak to jest z historiami powtarzanymi od dziesiątków lat – z czasem one ewoluują i choć fakty pozostają faktami, to otoczka ulega zmianom.   

Zakończenie nieco rozczarowuje. Trochę oderwane od całości książki. I pomysł, i wykonanie poniżej poziomu pierwszej połowy książki. 

Da się napisać powieść/kryminał/thriller bez wulgaryzmów i romansów? Da się! Za to dla autora duży plus ode mnie.

Przeczytajcie – choć autor chciał zmieścić tu za dużo wątków, nie zawsze spójnych, i choć nie jest to drugi King, to powieść jest przyzwoita i klimatyczna. No mówiłam, że chociaż mam sporo do przyczepienia się, to coś w tej książce przyciąga.

Przez całą powieść główny bohater bawi się ze swoją córką w słowne zgadywanki. To i się teraz tak pobawię.
10 liter. Przeciętne.
13 liter. Przyciągające.
11 liter. Nie thriller.
18 liter. Nie wierzcie okładce.

Notabene, okładka całkiem niezła. 

Przeczytane: 17.01.2017
Moja ocena: 7/10

Recenzje pozostałych blogerów biorących udział w projekcie znajdziecie tutaj:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz