poniedziałek, 9 stycznia 2017

"Izrael już nie frunie" Paweł Smoleński (1/2017)

Na początku powinnam chyba uprzedzić, że reportaże Pawła Smoleńskiego bardzo cenię, a Izrael uwielbiam i chłonę wszystko o tematyce z nim związanej. Czyli jak można wywnioskować, i tu będzie na plus.

Z każdą kolejną książką Smoleńskiego dostrzegam coraz bardziej, że on nie tylko niesamowicie dużo widzi i słyszy, ale też to, że on reportaże pisze tak, że ‘wyglądają’ one jak literatura piękna; coś jak powieść z elementami poezji.

Nie jestem pewna, co autor chciał tymi reportażami o Izraelu powiedzieć, ale wiem, że opowiedział wiele. Właściwie, to bohaterowi opowiedzieli. „Izrael już nie frunie” to zbiór reportaży i każdy reportaż to inny człowiek, inna historia. Zwykły człowiek i jego codziennie największe bolączki, czasem poglądy, spostrzeżenia. Te reportaże to nie Izrael, o jakim usłyszymy w wiadomościach, o jakim przeczytamy w gazetach. To historie, jakie usłyszymy w knajpce, podsłuchamy na straganie. W oczach wielu bohaterów tej książki, Izrael rzeczywiście już nie frunie.

Marzy mi się, żeby w moją kolejną podróż do Izraela zamiast przewodnika zabrać taki właśnie zbiór reportaży i to nimi spróbować się kierować. Żeby zobaczyć taki Izrael, jak Smoleński przedstawił. Izrael zwykłych ludzi.

Choć pierwsze wydanie książki to rok 2006, to zagadnienia podejmowane w reportażach i to, co się o nich mówi sprawia, że w 2017 roku nadal wszystko co wyczytamy w „Izraelu…” jest bardzo aktualne. I choć Smoleński i jego bohaterowie poruszają wiele interesujących tematów, o których warto by napisać więcej, to największe wrażenie wywierają na mnie te momenty, w których pojawia się islam. Dlaczego? Dlatego, że nie chcę postrzegać islamu jako największej gangreny XXI wieku, a po słowach Smoleńskiego (czy też raczej jego bohaterów) zaczynam sądzić, że może jednak powinnam…
Ja wcale nie uważam, że islam to zło samo w sobie. Wierzę, że na świecie jest całe mnóstwo przyzwoitych muzułmanów, nie godzących się na to, co na świecie wyprawiają ich bracia w wierze. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że Ci szaleńcy to dziś ogromne, jak nie największe zagrożenie dla Europy. Czytając to, co u Smoleńskiego wyczytałam – zwyczajnie się boję i przeraża mnie wizja najbliższych lat.

I teraz będą dwa fragmenty, z czego drugi baaardzo dłuuugi, które bardzo dobitnie mi przypomniały, że jeśli coś było problemem na skalę światową w 2005 roku, to bez stanowczego sprzeciwu i akcji, będzie też problemem w 2017 (jeśli ktoś cierpliwości nie ma, to lekturę mojego wywodu, może zakończyć właśnie tu.)

„Gdyż – profesor Lindenbaum jest pewien – walka islamu z Zachodem nie wynika z dyskryminacji, jakiej doświadczają Algierczycy we Francji, a Turcy w Niemczech. Nie jest to nawet funkcja antyamerykańskich fobii. To starcie wpisane w wersety Koranu: świat winien należeć do wyznawców Allaha, każdy inny rozwój wypadków jest błędem historii. Dziś wojna toczy się w Izraelu, jutro przeniesie się nad kanał La Manche lub w norweskie fiordy. Koran uczy swoich wojowników: jesteście zmęczeni, odpocznijcie krzynkę. Kiedy odpoczniecie, zaatakujcie znowu”.

Sic! Dziś, w 2017 wiemy, że to już się wydarzyło i dzieje się nadal. Wspomniana Francji i Norwegia już były. Kolej na pozostałe zakątki Europy…

„– Al-Kaida, mój panie, to nie wymysł ostatnich lat – objaśnia. – Al-Kaida poczęła się na olimpiadzie w Monachium, gdy palestyńskie komando zaatakowało izraelskich sportowców. To, przy okazji, była wiadomość dla was. Już tu jesteśmy – mówili terroryści – i nigdy dobrowolnie stąd nie odejdziemy. Ale wy wiedzieliście swoje.”

I dalej:

„Przeraził mnie Said, bo opowiadał spokojnym, beznamiętnym głosem (…) Ale musiałem zapytać: – Skoro, Saidzie, nie wierzysz w pokój z Izraelem, powiedz, w co wierzysz?
Podrapał się po zarośniętym policzku, pomyślał chwilę.
– Powiem ci na początku, w co nie wierzę. Nie wierzę w pokój między nami i wami, w zgodę i dobre współżycie między Wschodem i Zachodem (…) Nie wierzę w pokój, bo zawsze przychodziliście do nas jak zdobywcy, jak ludzie, którzy wiedzą lepiej, mają więcej, chcą innym urządzać życie, poprawiać, przymuszać do swoich porządków.
A przecież, zastanów się choć sekundę, to wy jesteście od nas zależni. Potrzebujecie arabskiej ropy. Bez ropy wasza cywilizacja przestanie istnieć, zatrzymają się samochody, stanie przemysł, zgasną światła w waszych miastach. Słowem – bez nas, Arabów, jesteście nikim. Choć nami pogardzacie.
Przyjdzie czas, gdy wreszcie to zrozumiecie. A raczej, kiedy my przemówimy wam do rozsądku. Już dziś boicie się naszej desperacji; garstka męczenników potrafi ugodzić was tak dotkliwie, jak w Nowym Jorku albo w Londynie. Nie umiecie walczyć, nie macie żadnych wartości. Macie pieniądze, to cała wasza potęga i horyzont myślenia.
Ale nie wierzę w narody arabskie, ani nawet w jeden naród arabski. Nacjonalizm to wasz, europejski wymysł. (…)
Nie wierzę też w demokrację, choć muszę przyznać, że dla Zachodu to dobre rozwiązanie. (…)
Jedno, w co wierzę, to islam. Choć wyznam ci, że sam nie jestem dobrym muzułmaninem, nie modlę się zbyt często, nie lubię dawać jałmużny, czasami sięgam po alkohol. Ale widzę każdego dnia, że tylko islam się w naszym życiu sprawdza, tylko islam pomaga nam przetrwać, daje nadzieję i siłę.
Spójrz na mapę świata, a zobaczysz, jak wielkie są dziś wpływy islamu. Moi bracia w Allahu mieszkają na Dalekim Wschodzie: w Indonezji, w Malezji, w Bangladeszu, w Pakistanie. Mieszkają w Kazachstanie, w Kirgistanie, w Uzbekistanie. Islam panuje na znacznej części terytorium Chin. W Iranie, w Afganistanie, a nawet w świeckiej Turcji. Popatrz na Zachód – tam sięgamy Atlantyku. Jesteśmy w Afryce i nawet w waszej Europie. Jesteśmy wszędzie. I każdego dnia jest nas więcej i więcej; tylko islam zdobywa tak wielu nowych wyznawców.
(…)
Ufam, że jeszcze raz zbudujemy kalifat. I mało mnie obchodzi, czy jego stolicą będzie Kair czy Bagdad, Kuala Lumpur czy Kabul, a może Karaczi. Bo to, skąd będziemy rządzić, nie ma żadnego znaczenia, jeśli będziemy jednością. Mówisz, że próbkę państwa islamskiego dali talibowie w Afganistanie. Boisz się ich, ale ja nie mam w sobie twojego strachu. Talibowie byli i odeszli. Islam pozostał.

A że będziemy rządzić, to pewne. Dodaj do siły wszystkich muzułmanów świata potęgę zawartą w arabskiej ropie. Dodaj odwagę palestyńskich szahidów. Nie zapomnij o męczennikach, którzy każdego dnia giną w Iraku. Będzie ich więcej i więcej, a wasze rany staną się coraz rozleglejsze. Aż w końcu muzułmanie odzyskają należne im miejsce.”

Przeczytane: 1.01.2017
Moja ocena: 7/10

2 komentarze:

  1. Przyznaję, że fragmentów nie czytałam, ale nie dlatego, że mi się nie chciało - po prostu chcę przeczytać tę książkę. Również interesuję się Izraelem, w sumie dopiero zaczynam, ale takiej właśnie książki szukałam. Nawet zaczęłam się uczyć hebrajskiego. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to ambitnie, ciekawe jak Ci z hebrajskim pójdzie :)
      Izrael to wspaniała tematyka, niezwykle bogata i nie zawsze zrozumiała.

      Usuń