Na początku powinnam chyba
uprzedzić, że reportaże Pawła Smoleńskiego bardzo cenię, a Izrael uwielbiam i
chłonę wszystko o tematyce z nim związanej. Czyli jak można wywnioskować, i tu
będzie na plus.
Z każdą kolejną książką
Smoleńskiego dostrzegam coraz bardziej, że on nie tylko niesamowicie dużo widzi
i słyszy, ale też to, że on reportaże pisze tak, że ‘wyglądają’ one jak
literatura piękna; coś jak powieść z elementami poezji.
Nie jestem pewna, co autor
chciał tymi reportażami o Izraelu powiedzieć, ale wiem, że opowiedział wiele.
Właściwie, to bohaterowi opowiedzieli. „Izrael już nie frunie” to zbiór
reportaży i każdy reportaż to inny człowiek, inna historia. Zwykły człowiek i
jego codziennie największe bolączki, czasem poglądy, spostrzeżenia. Te
reportaże to nie Izrael, o jakim usłyszymy w wiadomościach, o jakim przeczytamy
w gazetach. To historie, jakie usłyszymy w knajpce, podsłuchamy na straganie. W
oczach wielu bohaterów tej książki, Izrael rzeczywiście już nie frunie.
Marzy mi się, żeby w moją
kolejną podróż do Izraela zamiast przewodnika zabrać taki właśnie zbiór reportaży
i to nimi spróbować się kierować. Żeby zobaczyć taki Izrael, jak Smoleński
przedstawił. Izrael zwykłych ludzi.
Choć pierwsze wydanie książki
to rok 2006, to zagadnienia podejmowane w reportażach i to, co się o nich mówi
sprawia, że w 2017 roku nadal wszystko co wyczytamy w „Izraelu…” jest bardzo
aktualne. I choć Smoleński i jego
bohaterowie poruszają wiele interesujących tematów, o których warto by napisać
więcej, to największe wrażenie wywierają na mnie te momenty, w których pojawia
się islam. Dlaczego? Dlatego, że nie chcę postrzegać
islamu jako największej gangreny XXI wieku, a po słowach Smoleńskiego (czy też
raczej jego bohaterów) zaczynam sądzić, że może jednak powinnam…
Ja wcale nie uważam, że
islam to zło samo w sobie. Wierzę, że na świecie jest całe mnóstwo przyzwoitych
muzułmanów, nie godzących się na to, co na świecie wyprawiają ich bracia w
wierze. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że Ci szaleńcy to dziś ogromne, jak
nie największe zagrożenie dla Europy. Czytając to, co u Smoleńskiego wyczytałam
– zwyczajnie się boję i przeraża mnie wizja najbliższych lat.
I teraz będą dwa fragmenty,
z czego drugi baaardzo dłuuugi, które bardzo dobitnie mi przypomniały, że jeśli
coś było problemem na skalę światową w 2005 roku, to bez stanowczego sprzeciwu
i akcji, będzie też problemem w 2017 (jeśli ktoś cierpliwości nie ma, to
lekturę mojego wywodu, może zakończyć właśnie tu.)
„Gdyż
– profesor Lindenbaum jest pewien – walka islamu z Zachodem nie wynika z
dyskryminacji, jakiej doświadczają Algierczycy we Francji, a Turcy w Niemczech.
Nie jest to nawet funkcja antyamerykańskich fobii. To starcie wpisane w wersety
Koranu: świat winien należeć do wyznawców Allaha, każdy inny rozwój wypadków
jest błędem historii. Dziś wojna toczy
się w Izraelu, jutro przeniesie się nad kanał La Manche lub w norweskie fiordy.
Koran uczy swoich wojowników: jesteście zmęczeni, odpocznijcie krzynkę. Kiedy odpoczniecie,
zaatakujcie znowu”.
Sic! Dziś, w 2017 wiemy, że
to już się wydarzyło i dzieje się nadal. Wspomniana Francji i Norwegia już
były. Kolej na pozostałe zakątki Europy…
„–
Al-Kaida, mój panie, to nie wymysł ostatnich lat – objaśnia. – Al-Kaida poczęła
się na olimpiadzie w Monachium, gdy palestyńskie komando zaatakowało
izraelskich sportowców. To, przy okazji, była wiadomość dla was. Już tu
jesteśmy – mówili terroryści – i nigdy dobrowolnie stąd nie odejdziemy. Ale wy
wiedzieliście swoje.”
I dalej:
„Przeraził
mnie Said, bo opowiadał spokojnym, beznamiętnym głosem (…) Ale musiałem
zapytać: – Skoro, Saidzie, nie wierzysz w pokój z Izraelem, powiedz, w co
wierzysz?
Podrapał
się po zarośniętym policzku, pomyślał chwilę.
–
Powiem ci na początku, w co nie wierzę. Nie wierzę w pokój między nami i wami,
w zgodę i dobre współżycie między Wschodem i Zachodem (…) Nie wierzę w pokój,
bo zawsze przychodziliście do nas jak zdobywcy, jak ludzie, którzy wiedzą
lepiej, mają więcej, chcą innym urządzać życie, poprawiać, przymuszać do swoich
porządków.
A
przecież, zastanów się choć sekundę, to wy jesteście od nas zależni.
Potrzebujecie arabskiej ropy. Bez ropy wasza cywilizacja przestanie istnieć,
zatrzymają się samochody, stanie przemysł, zgasną światła w waszych miastach.
Słowem – bez nas, Arabów, jesteście nikim. Choć nami pogardzacie.
Przyjdzie czas, gdy wreszcie to
zrozumiecie. A raczej, kiedy my przemówimy wam do rozsądku.
Już dziś boicie się naszej desperacji; garstka męczenników potrafi ugodzić was
tak dotkliwie, jak w Nowym Jorku albo w Londynie. Nie umiecie walczyć, nie
macie żadnych wartości. Macie pieniądze, to cała wasza potęga i horyzont
myślenia.
Ale
nie wierzę w narody arabskie, ani nawet w jeden naród arabski. Nacjonalizm to
wasz, europejski wymysł. (…)
Nie
wierzę też w demokrację, choć muszę przyznać, że dla Zachodu to dobre
rozwiązanie. (…)
Jedno, w co wierzę, to islam.
Choć wyznam ci, że sam nie jestem dobrym muzułmaninem, nie modlę się zbyt
często, nie lubię dawać jałmużny, czasami sięgam po alkohol. Ale widzę każdego
dnia, że tylko islam się w naszym życiu sprawdza, tylko islam pomaga nam
przetrwać, daje nadzieję i siłę.
Spójrz na mapę świata, a zobaczysz, jak
wielkie są dziś wpływy islamu. Moi bracia w Allahu
mieszkają na Dalekim Wschodzie: w Indonezji, w Malezji, w Bangladeszu, w
Pakistanie. Mieszkają w Kazachstanie, w Kirgistanie, w Uzbekistanie. Islam
panuje na znacznej części terytorium Chin. W Iranie, w Afganistanie, a nawet w
świeckiej Turcji. Popatrz na Zachód – tam sięgamy Atlantyku. Jesteśmy w Afryce
i nawet w waszej Europie. Jesteśmy
wszędzie. I każdego dnia jest nas więcej i więcej; tylko islam zdobywa tak
wielu nowych wyznawców.
(…)
Ufam,
że jeszcze raz zbudujemy kalifat. I mało mnie obchodzi, czy jego stolicą będzie
Kair czy Bagdad, Kuala Lumpur czy Kabul, a może Karaczi. Bo to, skąd będziemy
rządzić, nie ma żadnego znaczenia, jeśli będziemy jednością. Mówisz, że próbkę
państwa islamskiego dali talibowie w Afganistanie. Boisz się ich, ale ja nie
mam w sobie twojego strachu. Talibowie byli i odeszli. Islam pozostał.
A że będziemy rządzić, to pewne.
Dodaj do siły wszystkich muzułmanów świata potęgę zawartą w arabskiej ropie.
Dodaj odwagę palestyńskich szahidów. Nie zapomnij o męczennikach, którzy
każdego dnia giną w Iraku. Będzie ich więcej i więcej, a wasze rany staną się
coraz rozleglejsze. Aż w końcu muzułmanie odzyskają należne im miejsce.”
Przeczytane: 1.01.2017
Moja ocena: 7/10
Przyznaję, że fragmentów nie czytałam, ale nie dlatego, że mi się nie chciało - po prostu chcę przeczytać tę książkę. Również interesuję się Izraelem, w sumie dopiero zaczynam, ale takiej właśnie książki szukałam. Nawet zaczęłam się uczyć hebrajskiego. :)
OdpowiedzUsuńNo to ambitnie, ciekawe jak Ci z hebrajskim pójdzie :)
UsuńIzrael to wspaniała tematyka, niezwykle bogata i nie zawsze zrozumiała.