czwartek, 5 stycznia 2017

5na1 "Szepty" Dean Koontz (2/2017)

Silna grupa 5na1 wita w 2017 roku!

W miłej, świąteczno-zimowo scenerii czytaliśmy i recenzowaliśmy dla Was trochę thriller, trochę kryminał - "Szepty" Dean'a Koontz'a - taką lekturę na grudzień wybrał dla nas Jacek. Część z nas książką się zachwycała, inni marudzili. Kto z nas do której grupy należy? Przeczytajcie nasze recenzje i wszystko będzie jasne!

Piękna ona, piękny on. Ona przestraszona, on odważny. Oboje samotni. Po pięciu minutach nie mogą przestać o sobie myśleć. Po tygodniu – bez siebie żyć. Po dwóch – wiedzą, że to zdarzająca się raz z życiu prawdziwa, dozgonna miłość. Brzmi jak harlequin, prawda? Ano prawda. Tyle tylko, że to Dean Koontz i jego „Szepty”, czyli w zamyśle coś pomiędzy kryminałem, thrillerem i horrorem. Wyszło kiepsko, oj bardzo kiepsko.

Kilka słów o fabule – piękna, młoda, ale już z sukcesami na koncie scenarzystka, Hilary Thomas, zostaje napadnięta we własnym domu przez poznanego kilka tygodni wcześniej właściciela winiarni, Bruno Frye’a. Do akcji zostaje przydzielony detektyw Tony Clemenza i jego partner, Frank Howard. Frank od początku jest sceptyczny i odnosi się do Hilary tak, jak nigdy żaden policjant do obywatela odnosić się nie powinien. Natomiast pomiędzy Tonym i Hilary zawiązuje się nić sympatii, która po niedługim czasie przeradza się w miłość. Kiedy już wydaje się, że będzie tylko pięknie i ach, jak to w bajkach, Frye znowu atakuje. Tak oto najgorsze koszmary Hilary przybierają ludzką postać. 

To nawet mogło być niezłe, potencjał był spory. Mamy tu bowiem do czynienia z tak pokręconą historią, że byłam pewna, że musi się ona opierać na zjawiskach paranormalnych. Tymczasem wszystko ma swoje racjonalne wytłumaczenie, doskonale oparte na psychologii. I w tym tkwił potencjał. Zarówno Hilary, jak i Bruno, to postacie, na których kształtowanie psychiki wpływ miały wydarzenia z przeszłości. Myślę, że nie zdradzę zbyt wiele, jeśli powiem, że były to wydarzenia tragiczne. I owszem, mogę się czepiać, że jak dla mnie to cała historia jest nieco naciągana, szalona i aż nazbyt nieprawdopodobna, ale nie mogę zaprzeczyć, że był to dobry materiał na thriller psychologiczny. Coś jednak poszło nie tak…

Po pierwsze – to od czego zaczęłam. Kto już moje recenzje czytał to wie – nie trawię wplatania ckliwych romansów do kryminałów. No nie i już. Tu nie dość, że jest tego dużo za dużo, to jest to tak idealne, tak słodkie, że ostrzegam – może mdlić. Opisy scen łóżkowych – żenada… Autor chyba powinien poczytać kilka romansideł i podszkolić się w tym aspekcie, bo tu mu zdecydowanie nie poszło.

Po drugie – ja rozumiem, że w książce nie zawsze wszystko musi być logiczne, no ale naciągane idiotyzmy nie powinny aż tak rzucać nam się na twarz. Przykłady? Zacznijmy od Hilary, głównej bohaterki. Zostaje napadnięta. Po jej własnym domu goni ją szaleniec, wyzywając ją, wykrzykując brednie o swojej matce. Grozi jej i jest jasne, że chce ją ukatrupić. A ona co? Ledwo się broni a potem na ładne prośby pana zbója, puszcza go wolno, choć ma idealną okazję by ukrócić jego żywot lub przynajmniej go okaleczyć. Mało tego, zaraz po napadzie nasza Hilary tak sobie rozmyśla: „Na myśl o zatopieniu noża w ciele drugiego człowieka zastygała jej krew w żyłach; wiedziała jednak, że to zrobi, w przypadku zagrożenia jej życia”. No, no, tu mi się na myśl nasuwa nasza Wisława Szymborska i „tyle wiemy o sobie ile nas sprawdzono”… Bo po co Hilary tak się zarzeka, że użyje noża, jeśli dzień wcześniej tego nie zrobiła? 

W ogóle, Hilary została tu przedstawiona jako nie najmądrzejsza kobieta. Zachowuje się fatalnie – najpierw kocha, potem odrzuca, wścieka się na racjonalne pytania i ma pretensje, że inni nie wierzą w duchy. Kurczę, będąc na jej miejscu sama bym zwątpiła w to co widziałam, a nie jeszcze wściekała się na ludzi wokół. 

Kolejnym nienaturalnie idiotycznym przypadkiem jest bardzo naganne zachowanie detektywa Howarda. No nie, serio, takie rzeczy jak lekceważenie, kpienie i pomiatanie obywatelem to w nieskazitelnych Stanach się nie dzieją. 

Denerwowałam się podczas tej lektury. Bałam się, co też głupiego może jeszcze się przydarzyć, z jakiej szafy wyleci kolejny trup,  jaki nieprawdopodobny zbieg okoliczności się przytrafi. Podtrzymywaniu tego strachu pomagało rozwlekanie akcji. Nieistotne rzeczy czy postacie zostały opisane tak szczegółowo, żeby nie wnieść w akcję nic, a jedynie zirytować czytelnika. 

Wisienką na torcie jest zakończenie. Ponad 500 stron rozwlekania, a finałowa scena, ostatnia akcja dzieje się na może dwóch stronach, ni stąd, ni zowąd, ot tak. Jak wcześniej Hilary z Brunem ganiali się po domu, to każdy oddech, każde obrócenie noża w dłoni było opisane – łącznie, ze dwadzieścia stron. A jak przychodzi do finału, to raz dwa i po sprawie… Kolejny punkt na liście rozczarowań .

“Straszny harlequin”. To chyba najlepiej oddaje moje myśli po skończeniu książki.

Miałam duże nadzieje związane z tą książką, bo Koontza nie znam. Liczyłam więc, że znajdę kolejnego autora kryminałów, w którym będę się zaczytywać. Tymczasem teraz, po zakończonej lekturze, jakoś nie mam ochoty na sięganie po kolejną powieść tego autora. 

PS. To teraz się przyznam, że "Szepty" zaczęłam czytać w zgoła innej atmosferze niż zimowa - stąd zdjęcie z drzewkami niczym na rondzie de Gaulle’a.

Przeczytane: 2.01.2017
Moja ocena: 5/10

Język: 3
Emocje: 3
Pomysł: 4
Akcja: 3,5

Recenzje pozostałych blogerów biorących udział w projekcie znajdziecie tutaj:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz