Nadszedł czas na kolejną recenzję w ramach projektu 5na1. Pięciu blogerów rozprawia się z jedną książką. Tym razem poznaliśmy się z komisarzem Jakubem Mortką i razem z nim próbowaliśmy wyśledzić podpalacza grasującego w Warszawie. Czy podczas czytania był ogień? Kogo z nas "Podpalacz" zachęcił do lektury kolejnych powieści Wojciecha Chmielarza? Sprawdźcie sami!
Już
myślałam, że mam przesyt kryminałów, bo zaczynały mnie one irytować – akcją, bo
tak wydumana, że głowa mała i bohaterami – bo Ci główni to śledczy w jakiś
sposób zdegenerowani, mroczni a jednocześnie genialni i niesympatyczni.
Tymczasem trafiłam na „Podpalacza” Wojciecha Chmielarza i choć podchodziłam do
tej książki nieufnie, zrażona ostatnimi kryminalnymi doświadczeniami, to
powieści tej udało się mnie do siebie przekonać i sprawić, że autor trafia na
moją prywatną i subiektywną listę pisarzy wartych obserwowania.
Mojej
początkowej nieufności względem tej książki sprzyjała również okładka… Tak,
wiem, że książki nie ocenia się po okładce i niejeden już raz widziałam jak wartościowe
książki ktoś skrzywdził paskudną okładką. Podobnie było i tym razem. Reportaże
Wydawnictwa Czarnego lubię niezmiernie, nie tylko za ich treść i poruszane
tematy, ale również właśnie za to, jak są wydane – podoba mi się ich prosty,
ale bardzo ‘schludny’ wygląd. Przy „Podpalaczu” coś jednak poszło nie tak i
okładka zamiast przyciągać – zniechęca.
W zimową
noc, w willi na warszawskim Ursynowie wybucha pożar, w którym ginie właściciel
domu a jego żona zostaje ciężko poparzona. Przez krótką chwilę wygląda to na
nieszczęśliwy wypadek, dość szybko jednak policja dochodzi do wniosku, że w
zdarzeniu brały udział osoby trzecie. Tak zaczynają się poszukiwania tytułowego
podpalacza, a my poznajemy komisarza Jakuba Mortkę.
Głównego
bohatera polubiłam, z czego cieszę się ogromnie. Z sympatią do głównych
bohaterów cykli kryminalnych ostatnio u mnie nie najlepiej. Jak wspomniałam na
początku, coraz częściej wydają mi się oni do cna odrealnieni, koniecznie w
jakiś sposób źli lub wypaczeni. Z radością poznaję więc kogoś takiego jak
komisarz Mortka – daleki od ideału, mający swoje za uszami, ale tak po ludzku,
w bardzo naturalny sposób. Najlepsze w nim jest właśnie to, że nie jest on
żadnym superbohaterem, a komisarzem, który naprawdę mógłby istnieć. Wraz z
rozwojem akcji poznajemy również życie prywatne Jakuba i jego problemy rodzinne.
Autor wybrał dość stereotypowy i można by rzec oklepany obraz stróża prawa –
rozwiedziony, z nienajlepszymi stosunkami z byłą żoną, ale starający się być
dobrym ojcem, z kilkudniowym zarostem, mało zarabiający ale stawiający pracę na
pierwszym miejscu, komisarz z krwi i kości, a najbardziej z charakteru i z
zamiłowania. Mimo tej stereotypowości, komisarz nie jest postacią płaską i może
jeszcze całkiem zgrabnie ewoluować.
Pozostałe
postacie pojawiające się w „Podpalaczu”, tak jak i Mortka, są raczej wyraziste,
nie ograniczają się jedynie do imienia, nazwiska i zawodu. O większości z nich
dowiadujemy się czegoś więcej, każda z nich jest ‘jakaś’, z własnym
charakterem, ze swoimi tajemnicami i niejasnymi historiami. Jedyne do czego
mogłabym się doczepić, to do tego, że dialogi i kwestie wypowiadane przez
poszczególnych bohaterów można by bardziej zróżnicować, nadać cechy
charakterystyczne temu, co mówi dana postać. Jak to w życiu, każdy ma jakiś
styl mówienia, ulubione słówko, manierę, która go wyróżnia. Tego w „Podpalaczu”
odrobinkę mi zabrakło.
Rozwój akcji
jest ciekawy, nie można mu odmówić elementów zaskoczenia przy jednoczesnym
zachowaniu spójności i logiki. Kolejne wydarzenia nie biorą się znikąd, nie są
naciągane, nie mamy poczucia, że autor używał grubych nici by całą historię
utrzymać w ryzach. To na plus, bo męczą mnie cudowne i nieprawdopodobne zwroty
akcji spotykane czasem w powieściach kryminalnych.
Historie,
które się tu dzieją są wiarygodne, policja, która bada sprawę wygląda jak
polska policja, gdzie niejednokrotnie stróże prawa są zmęczeni szarością
posterunków i niezbyt imponującą wysokością swych pensji.
Poza głównym
wątkiem kryminalnym, jakim jest poszukiwanie podpalacza, do fabuły autor wplótł
dodatkowe historie. Są to zarówno mniej znaczące wątki kryminalne, jak i historie
rodzinne – samego Mortki, ale też i innych bohaterów. To wszystko sprawia, że
powieść jest wielopłaszczyznowa i jeszcze bardziej prawdziwa.
Warte
zauważenia jest również zakończenie powieści. Nie twierdzę, że jest ono
idealnie po mojej myśli (sama nie umiem określić, czy mi się ono podoba czy
nie…), ale doceniam, że jest ono inne, nie najprostsze. Nie jest to sielankowy
happy end, moralnie jasny. Bardzo jestem ciekawa czy jego konsekwencje będą
widoczne w kolejnych częściach.
Hegemonia
skandynawskich kryminałów została złamana już jakiś czas temu, polskich autorów
biorących się za ten gatunek jest coraz więcej. Raz wychodzi to lepiej, raz
gorzej. Z wielką radością Wojciecha Chmielarza dodaję do tych, którym wyszło
lepiej.
Przeczytane: 17.04.2016
Moja ocena: 7/10
Recenzje pozostałych blogerów biorących udział w projekcie znajdziecie tutaj:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz