poniedziałek, 10 kwietnia 2017

"W bagnie" Arnaldur Indriðason (17/2017)

Jak coś jest islandzkie, to duża szansa, że mi się spodoba :) A przynajmniej to islandzkie coś ma ode mnie na wstępie dość duży kredyt zaufania. W przyjemnością stwierdzam, że Arnaldur Indriðason mojego zaufania nie zawiódł i kredyt mu przyznany zostaje utrzymany.

Islandię pokochałam od pierwszego dnia pobytu na tej magicznej wyspie. To, że tam wrócę, to więcej niż pewne, tym bardziej cieszy mnie, że teraz mogę tam wracać przez książki. 

Reykjavik, główne miejsce wydarzeń kryminału „W bagnie”. Mroczne, tajemnicze miasto. Grozy dodają krótkie, deszczowe, ponure dni. 

„W bagnie” to całkiem zgrabnie pokazane społeczeństwo współczesnej Islandii. Pamiętam jak przed wyruszeniem na tą uroczą wyspę czytałam o niej trochę i zaintrygowała mnie informacja o aplikacji na telefony komórkowe, która została stworzona by młodzi Islandczycy łatwo mogli sprawdzić, czy Ci, z którymi randkują są z nimi skoligaceni czy nie… Śmiałam się wtedy z tego, ale problem nie jest błahy. Islandczycy są dość znacząco odizolowani od reszty świata, ich populacja jest niewielka (ok. 330 tysięcy). Chcąc nie chcąc, wiele rzeczy, w tym również ‘wymiana materiału genetycznego’ dzieje się we własnym sosie… Powodowało to częstsze pojawianie się chorób genetycznych, w związku z tym badania genetyczne i zapobieganie chorobom o takim podłożu mocno rozwinęły się na Islandii w ostatnich latach. Nawiązanie właśnie do badań genetycznych pojawiło się w fabule „W bagnie”. To zawsze na plus, że faktyczne problemy stają się tłem społecznym książki. Poza genetyką, powieść porusza też problem gwałtu, radzenia sobie z nim, późniejszego życia kobiet dotkniętych gwałtem. 

Główny bohater na całe szczęście nie posiada super-mocy i nie rozwiązuje mrocznych tajemnic tylko za pomocą swej doskonałości – to lubię. Śledztwo prowadzone jest rozsądnie, logicznie, dość typowo. Sama zbrodnia też nie jest specjalnie wymyślna – jej powody są mocno ludzkie. Nie ma tu makabry, nie ma nadto zaskakujących zwrotów akcji, psychopatów i pościgów policyjnych. Pod tym względem „W bagnie” przypomina klasyczny kryminał, w którym wszystko opiera się na wykorzystaniu szarych komórek i instynktu detektywistycznego w prowadzonym śledztwie. 

Śledztwo prowadzi Erlendur Sveinsson, doświadczony policjant, którego poznajemy również prywatnie – a jego życie nie należy do bajkowych sielanek. Poza własnymi problemami zdrowotnymi, zmartwień przysparza mu też córka, Eva Lind – narkomanka, która właśnie dowiaduje się, że jest w ciąży. Z byłą żoną Erlendur nie utrzymuje kontaktów, podobnie z synem. Dlaczego życie Erlendura tak się potoczyło? Tego nie wiemy. „W bagnie” jest bowiem trzecią książką z cyklu o Erlendurze, pierwszą natomiast przetłumaczoną na polski. Być może kolejne tomy rzucą więcej światła na życie policjanta, bo to, że po nie sięgnę, jest pewne. Wam również polecam.

Przeczytane: 11.03.2017
Moja ocena: 7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz