Cieszę się,
kiedy wśród książek opowiadających o sielskim życiu, pięknym świecie, szczęśliwych
miłościach i sprzyjającym losie udaje mi się wyłapać książkę zgoła inną.
Prawdziwą, o niełatwym życiu, o niekochaniu i poszukiwaniu w tym wszystkim
sensu własnego istnienia. Bo choć mamy tu wieś, mamy Kresy, to nie jest to
sielankowy wizerunek romantycznej wsi. Juryszkom bliżej do wsi z „Chłopów” niż
z „Nad Niemnem”, a Jurewiczom do zubożałej szlachty niż do państwa na
włościach. Autorka autentycznie przedstawiła losy rodziny i zamiast budzącej
szacunek sagi rodzinnej z landrynkowymi opowieściami o dobrych wujkach i
zabawnych ciotkach, w „Bożej podszewce” dostajemy realne losy rodziny, chwytające
za serce życie Maryśki, a z tym wszystkim razem również kubeł zimnej wody na
głowę, żebyśmy nie myśleli, że w życiu to tylko różowo bywa. Zamiast pianina w
salonie i służących w schludnych fartuszkach mamy tu sto hektarów niezbyt
urodzajnej ziemi, wielodzietną rodzinę, obłapującego panie ojca rodziny i
przedwcześnie urodzoną Maryśkę.
Początek XX
wieku, Wileńszczyzna. W rodzinie Jurewiczów na świat przychodzi dziewiąte
dziecko, Maryśka, tytułowa Boża podszewka. Tak rozpoczyna się powieść i
historia Maryśki – matki autorki książki (o czym zresztą nie wiedziałam nawet
podczas lektury). Sądzę, że niełatwo było autorce napisać książkę, gdzie główną
bohaterką jest jej matka, większość życia naznaczona piętnem stukniętej córki i
siostry. Powieść rozpoczyna się tak:
„Maryśka
zapamiętała z dzieciństwa jedno, wielkie niekochanie. Może zaczęło się to już
wtedy, kiedy siedmiomiesięczna leżała w
gęsim puchu przy piecu i nikt w Juryszkach nie wierzył, że przeżyje. Pokurczona łupina coś tam
smoktała, krowie czy matczyne mleko. Dziewiąta z kolei, bez wielkiego
uszczerbku dla rodziny mogła w tym puchu
pozostać. Pochować ją można będzie w
metalowym pudełku po herbatnikach - przemknęło przez myśl matce, Marii.”
A więc matka
za życia, bez żalu, widziała ją już w trumience, potem nazywana w rodzinie
bywała nieudałotą, niedonoskiem, durnym stołbunem. Milutko, prawda? Na roli nie
ma z niej pożytku, bo nie sposób zagonić dziewczę do roboty.
W końcu i
Maryśkę spotyka szczęście – wychodzi za mąż, za Kazimierza, zostaje matką
Geniusi (alter ego autorki). Dopiero przed zamążpójściem Maryśki jej matka po
raz pierwszy rozmawia z nią na poważnie, jak równa z równą, siostry zaczynają
traktować ją inaczej. Sama w swoich oczach staje się kimś więcej niż nieudałotą.
Tak mówi do swojej siostry, Elżuni:
„Tak mnie
kocha, tak martwi się o mnie, że nie masz nawet pojęcia - zwierzała się
siostrze Elżuni. Ta sznurując po swojemu usta patrzyła na nią z
niedowierzaniem. - Ja wiem, co o mnie myślisz, wiem. Że mnie nikt nie może
kochać! A jednak znalazł się taki jeden! To tylko wy mieliście mnie zawsze za
bożą podszewkę, tylko wam nigdy nie mogłam w niczym dogodzić!”
W tle życia
Maryśki są Kresy i tamtejsze codzienne życie, jest wojna, okupacja. Na ile
Kresy w powieści są prawdziwe? Nie wiem, nie znam tych terenów, nie byłam tam
nigdy. Wiem tylko, że „Boża podszewka” to piękna podróż w tamte rejony. Piękna,
choć nie zawsze łatwa i zrozumiała.
Przeczytane: 17.02.2016
Moja ocena: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz