Matylda
mieszkała z Mateuszem, ale żyła niejako obok niego. Zamieszkali razem, bo jak
twierdził Mateusz, ktoś powinien domu pilnować. Lora zjawia się po śmierci
Mateusza i twierdzi, że była jego żoną. Krótkotrwały spokój Matyldy zaburza to
nagłe pojawienie się Lory.
Podobało mi
się i sama jestem zaskoczona, że to mówię. Zaczynało się nijako, cienko wręcz.
Historia była nudna, naciągana, naiwna. Ale, choć historia pozostała naciągana
i naiwna, to rozkręciła się całkiem przyjemnie.
Powieść pokazuje
jak zakręcone mogą być ludzkie losy, jak bardzo można kogoś nie znać,
mieszkając z nim pod jednym dachem i jak, wbrew przypuszczeniom, można tęsknić
za kimś, kto jest od nas tak inny jak pies od kota. Lora i Matylda są
kompletnymi przeciwieństwami, ogień i woda, i pomimo trudnych początków,
zaprzyjaźniają się. Lubię takie historie, gdzie żadna ze stron nie chce
przyznać się do tego, ale skoczyłaby za drugą w ogień. Tak jest właśnie w tej
książce i wyszło to naprawdę sympatycznie. Jedynie to historia z Mateuszem jest, delikatnie mówiąc, grubymi nićmi szyta (tak na marginesie,
czy tylko mi Matylda i
Mateusz skojarzyli się z Matyldą i Mateuszem z „Ani z Zielonego Wzgórza”?)
To pierwsza
książka pani Grażyny jaką czytałam i choć nie jest to może najwybitniejsza literatura,
to jakoś tak miło mi się to czytało, dlatego chętnie poczytam coś więcej tej
autorki (zwłaszcza, że jak niedawno doczytałam, „Złote nietoperze” to jej
debiut – zakładam, że autorka rozwija się wraz z kolejnymi powieściami!)
Przeczytane: 6.07.2015
Moja ocena: 6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz