piątek, 2 czerwca 2017

"Obce dziecko" Rachel Abbott (23/2017)

Emma wiedzie szczęśliwe życie u boku Davida, opiekując się małym synkiem, Ollim. Para sporo przeszła, pokonała traumę Davida po wypadku, w którym życie straciła jego poprzednia żona a córka zaginęła. Sielanka trwa do momentu, w którym pojawia się Natasha – zaginiona córka Davida. Od tej pory akcja pędzi jak szalona i niewiele zwalnia aż do końca. 

Autorka gmatwa relacje między bohaterami, niewygodne tajemnice sprzed lat wychodzą na światło dzienne. Dobrzy okazują się być złymi, źli dobrymi. Choć z reguły nie silę się na rozwiązywanie zagadek przed końcem książki, tu pewne wnioski same przebijały się przez historię i tkwiły gdzieś z tyłu głowy. Nie zmienia to faktu, że ta pędząca akcja wciąga i trzyma w napięciu (i ciekawości) aż do ostatnich stron. Ba, mnie to trzymała w tej ciekawości jeszcze po skończeniu lektury. Powieść kończy się tak, że aż się prosi o ciąg dalszy (dobra wiadomość, ciąg dalszy powstał w postaci krótkiego opowiadania, nowelki – nie czytałam, więc nie wiem jeszcze, czy jest to godna kontynuacja „Obcego dziecka”).

Czy można się czegoś przyczepić? Jasne, że tak. Bohaterów i niektórych zwrotów akcji. Bohaterzy są ciut nieprawdopodobni. Emma jest wyjątkowo naiwna i ślepa. Taka idiotka z dużą ilością lukru. David – dwulicowy tchórz, a powody, które kierują jego wyborami są mocno naciągane. Natasha – zdecydowanie niesympatyczne to dziecko, ale staram się zrozumieć, że po tym co przeszła, to trudno oczekiwać, żeby była słodkim dzieckiem (ale rozumienie tego przychodzi mi z trudem). Co do zwrotów akcji – niektóre momenty są mocno nierealne i aż trudno sobie wyobrazić, by takie coś miało prawo zdarzyć się w rzeczywistości. Nie mówię tu nawet o samych niespodziankach i o tym, że wspomniane momenty są nieprawdopodobne i nacechowane ogromem zbiegów okoliczności, ale o „technicznej” stronie wykonania. 

Summa summarum, minusy nie są tu najistotniejsze i wychodzi z tego całkiem zgrabna powieść kryminalna (thriller? sensacja?)

Bardzo się cieszę, że tym razem okładkowe hasła „numer 1”, „bestseller” i „mistrzyni gatunku” nie schrzaniły sprawy – po takich zachwytach nie spodziewam się przeważnie niczego dobrego i odwlekam sięganie po tytuły opatrzone takimi dodatkami. Tym razem nie było źle. Było naprawdę dobrze. 

Przeczytane: 25.03.2017
Moja ocena: 7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz