środa, 7 września 2016

"Niemiecki bękart" Camilla Läckberg (22/2016)



Saga o Fjällbace; tom 5

No i stało się… To, co jeszcze w tomie trzecim sagi o Fjällbace uważałam za urocze, w tomie piątym, czyli właśnie w „Niemieckim bękarcie”, zaczyna mnie męczyć. A w opinii o „Kamieniarzu” (tom trzeci) pisałam tak: „Tło obyczajowe jest sympatyczne, mili bohaterowie. Nie jest to wszystko ckliwe, naiwne, przesłodzone, Erica i Patrik mają swoje problemy, dopada ich szara rzeczywistość dnia codziennego”. O tomie piątym napiszę już inaczej:
Bohaterowie, choć nadal sympatyczni, to stają się coraz bardziej sztampowi, robi się ckliwie, ich zachowania stają się do przewidzenia. Problemy owszem, nadal są, ale nie są już szarą rzeczywistością, jaką każdy z nas mógłby dzielić, a są już bardziej na modłę przewidywalnej powieści obyczajowej, z wątkiem dramatycznym i romansowym. To, co doceniałam w poprzednich częściach, że tło obyczajowe jest naprawdę tłem, subtelnie wplecionym a treść, tu zanika i bohaterowie ze swoimi problemami coraz bardziej pchają się ku planowi pierwszemu. I choć wątek kryminalny jest przyzwoity, pomysł ciekawy, a ja lubię takie nawiązania do przeszłości i do wojny, to można by się czepiać, że akurat Erice przyszło natrafić na duchy z przeszłości własnej matki, że to ona, główna bohaterka jest w to wciągana. Ok, załóżmy, że takie zbiegi okoliczności się zdarzają, ale przez to jednak postać Eriki dominuje w tej historii kryminalnej, która sama w sobie chowa się nieco w cieniu.

Podsumowując – za dużo tu Eriki. Mało tego, w tej części cyklu autorka postanowiła zrobić z Eriki Harrego Hole w spódnicy – genialne pomysły ni stąd, ni zowąd, podobne odkrywanie tajemnic na długo przed policją, rozwiązywanie zagadek ot tak, przeczuciem i fartem. Geniusz detektywistyki. Nie kupuję tego.

Jest jeszcze, coraz głośniej i wyraźniej dająca o sobie znać, córka Eriki i Patrika, Maja. Nieco mnie to dziecko (genialne oczywiście) zaczyna irytować, ale na razie delikatnie o tym wspominam, zobaczymy co będzie z kolejnych częściach.

Styl, jak to u Pani Camilli – żadne wyżyny pisarstwa, język bardzo prosty. Da się czytać, choć w nadmiarze może to męczyć.  


„Niemiecki bękart” miał potencjał, ale w mojej opinii mocno został zmarnowany. Powieść dobrze wpisuje się w całość, jaką tworzy cykl o Fjällbace, natomiast jako pojedyncza książka nie należy do najlepszych w swojej klasie i ustępuje miejsca innym tomom sagi. Nadal pozostaje we mnie (niezrozumiała dla mnie samej) sympatia i słabość to Fjällbacki, ale tym razem dostrzegam już więcej minusików. 

Przeczytane: 17.03.2016
Moja ocena: 6/10

2 komentarze:

  1. Odświeżyłam sobie co sama jakiś czas temu o "Niemieckim bękarcie" pisałam, odkurzyłam wspomnienia i tak pozostaje mi niewiele do zrobienia jak energicznie ci przytakiwać. Zwłaszcza tam, gdzie piszesz o nadmiarze Eriki. W zasadzie policja we Fjällbace sama niewiele jest w stanie zdziałać i bez Eriki to w ogóle byliby w czarnej... ekhem. Czytam teraz "Pogromcę Lwów" - wcześniej czytałam tylko "Niemieckiego bękarta" i "Księżniczkę z lodu" - bo trafił kiedyś konkursowo w moje ręce i uznałam, że w sumie... i tak pewnie po tomy pomiędzy nie sięgnę, to co się będę szczypała. I o ile w "Księżniczce..." Erika miała mocny prywatny motyw, aby dłubać w sprawie, o ile w "Niemieckim bękarcie" to, że sprawa cała dotyka jej rodziny tłumaczy jej zainteresowanie, to w "Pogromcy..." jest to już jedynie ciekawość posunięta do wścibstwa. Tak więc mamy tu pewną tendencję ;) Hymmm, ostrzegam?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja póki co czytam grzecznie po kolei, tom po tomie. I do tej pory naprawdę chwaliłam delikatny wątek prywatny, ale rozrasta się on teraz do spory rozmiarów. I jak mówisz - policja bez Eriki nie istnieje! Choć mnie to już nieco męczy, będę pewnie czytać dalej, najwyżej coraz rzadziej będę sięgać po kolejne części. Pozdrawiam!

      Usuń