Halo, halo! Tu projekt #6na1! Tym razem obśmiewamy naszą rzeczywistość i wraz z PigOutem kpimy z czego tylko się da!
No dobra, byłam sceptycznie
nastawiona do tej książki i powiedzieć, że byłam „trochę sceptyczna” to nie
powiedzieć nic. Nie to, że mam coś przeciwko autorowi (bo nie znam, to nie mam
nic przeciwko), ale powiedzmy, że mój stosunek do książek wydanych przez
celebrytów, blogerów, aktorów jest dość oziębły. Tym razem przyznać jednak
muszę, że ubawiłam się przednio, przeczytało się to szybko, więc jeśli tylko
nie spodziewacie się czegoś na miarę „Dziadów” czy choćby „Lalki”, to śmiało
mogę Wam „Świnię…” polecić. Wartkim korytem (sic!) myśli PigOuta spływają i za
pomocą lekkiego pióra przybrały nawet zabawną postać.
Mojemu początkowemu
negatywnemu nastawieniu sprzyjał też tytuł. Świnia, hejter… No faktycznie, hejt
jako coś, czym należy epatować. Tymczasem okazało się, że hejtu w książce nie
ma wcale. Jest sarkazm, jest ironia (również autoironia), ale to nie hejt od
razu. Uwielbiam sarkazm i ironię, więc stopniowo, strona za stroną, było coraz
lepiej.
Książka to zbiór krótkich,
szyderczych tekstów, prawie że samo się czytających. Nie wiem, czy teksty w
książce są powieleniem bloga, bo bloga PigOuta nie znam. Jakbyście chcieli wyszydzić
wszystko co przyjdzie Wam do głowy, to PigOut podpowie Wam jak. Niczemu z
otaczającego nas świata nie ujdzie na sucho. I choć faktycznie może to wyglądać
początkowo na hejt, to tak naprawdę jest to prześmiewcze i krytyczne spojrzenie
na dzisiejszy, współczesny świat.
Bo wiecie, prawda jest
taka, że ja to się z wieloma przemyśleniami PigOuta zgadzam i identyfikuję. No
bo czy ja to się mało zastanawiałam nad fenomenem crocksów? Ależ zastanawiałam.
Niestety, do niczego nie doszłam i popularności tych plastikowych kapci nie
rozumiem nadal. Podzielam z PigOutem również zdanie o spędzaniu Sylwestra i
gdybym miała telewizor, byłabym podobnym nolifem oglądającym koncerty emitowane
przez TVP czy TVN. Jak się okazuje, jestem jeszcze większym nolifem, bo z
powodu braku szklanego ekranu, nawet na telewizyjnych koncertach się nie
ubawiłam. Właśnie z rozdziału o mało hucznym Sylwestrze przed tv pochodzi jeden
z cytatów, który wywołał u mnie potężny atak śmiechu:
„Stolicę
rozświetlił dopiero Piasek… swoimi zębami. Jebaniutki, wyglądał, jakby zrobił
sobie protezę z drażetek gum Orbit.” (s.150)
Ostatnia część książki to
najwięcej prywaty autora. Czytacie pudelka? Ja nie, ale jak widać, tkwi we mnie
potrzeba popodglądania czyjegoś życia. Z niekłamaną przyjemnością czytałam o
złej karmie krążącej nad PigOutem i czułam się jak rasowa czytelniczka
internetowych portali plotkarskich (przynajmniej tak to sobie wyobrażam). Mój
wewnętrzny troll cieszący się z nieszczęścia innych został nakarmiony.
Zawsze mam problem z oceną
takich książek. Z jednej strony, trudno to w ogóle nazwać książką – w
porównaniu z ‘prawdziwą’ literaturą, ocena 7/10 to naprawdę duuuużo. Jeśli
jednak nieco spuścić z tonu i porównywać „Świnię…” jedynie z innymi książkami
ze swojej kategorii, to wypada to naprawdę śmiesznie.
Już myślałam, że jestem
aspołeczna, że tak bardzo nie rozumiem szału promocji w Lidlu, sukcesu crocksów
i Greya. Dzięki PigOutowi widzę, że co najmniej jeszcze jedna osoba ma
podobnie.
Przeczytane: 26.07.2017
Moja ocena: 7/10
Recenzje pozostałych blogerów biorących udział w projekcie znajdziecie tutaj:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz