Książka – wywiad z
92-letnią p. Alicją więzioną w Ravensbruk, niesamowitą optymistką, lekarką,
kobietą o niestandardowym stosunku do wojny, obozu i życia ‘po’.
Optymizm pani Alicji
zafascynował mnie od pierwszych stron, choć ta fascynacja nieco słabła wraz z lekturą.
Nie zmienia to jednak faktu, że bardzo podobało mi się, że rozmówczyni nie robi
z siebie ofiary i męczennicy, choć miałaby do tego pełne prawo. O obozie
opowiada prawie jak o normalnym życiu, tyle że wiedzionym w trudnych warunkach.
Jak sama wspomina, pogodzenie się z losem, pozytywne nastawienie i żartowanie z
czego się dało, pomagało przetrwać obóz.
Pani Alicja całe życie
traktuje bardzo lekko. Obóz, cierpienie, zdradę małżeńską. Odniosłam wrażenie,
że (brzydko mówiąc) właściwie wszystko spływa po niej jak po kaczce i mało co
jest ją w stanie zirytować. Ja bym bardzo chciała się mniej przejmować i dość
mocno nad tym pracuję, ale jednak do takiego stanu jak pani Alicja dojść bym
nie chciała. Tu właśnie skończyła się moja początkowa fascynacja bohaterką i
jej optymizmem.
Absolutnie nie podejmuję
się jakiejkolwiek oceny jej sposobu na życie w obozie, jak też nie oceniam
zachowań innych obozowiczek, które bohaterka krytykuje (tych, które lata po
wojnie ubierają obozowe chusty i podtrzymują w swej pamięci okropności tamtych
czasów). Nie chcę nawet próbować myśleć, jak to jest być w ich skórze, bo jest
to nie możliwe do wyobrażenia sobie. Momentami odnosiłam wrażenie, że p. Alicja
te właśnie inne sposoby radzenia sobie z przeszłością niejako wyśmiewa i swoje
podejście traktuje jako jedynie słuszne. Ta forma ekspresji siebie i swoich
odczuć do mnie nie przemawia, ale nie śmiem tego w żaden sposób oceniać.
Tragedia przemieszana z
radością, a optymizm może jednak być kontrowersyjny.
Przeczytane 29.04.2017
Moja ocena: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz