Wiem, że to polskie, na wskroś polskie, z jednej
strony przez tą polskość mi bliskie, z drugiej strony – bardzo egzotyczne...
Wiem, że tak w Polsce było, nie aż tak dawno temu przecież. I cieszę się, że
teraz już tak nie ma. Tą egzotyczność zauważam jakoś dziś zwłaszcza, kiedy
obchodzimy kolejną rocznicę wstąpienia do UE, kiedy będziemy niedługo świętować
25 lat wolności i ta szarość pokazana przez Hłaskę daje po oczach. Szare życie,
szara rzeczywistość, depresyjny brak perspektyw na cokolwiek lepszego. Nie
wiem, jak odbierali to czytelnicy kilkadziesiąt lat temu, kiedy opowiadanie to
zostało po raz pierwszy wydane; Ci, którzy sami żyli w tamtych czasach, ale
myślę, że ta opowieść teraz poraża bardziej. Wtedy – to była ich rzeczywistość,
codzienność; dziś – to ‘tylko’ przypomnienie nam tego co było, opowiadanie o
komunistycznej Polsce, stosunkach międzyludzkich w latach 50.
Wszyscy bohaterowie wydają się być przegrani,
jedynie Agnieszka zdaje się być osobą, która rozpaczliwie szuka nadziei na
lepszą przyszłość i nie jest do końca pogodzona z otaczającą ją
beznadziejnością. I trzeba przyznać, że w jej świecie, nie jest to łatwe. Matka
i ojciec, totalnie pogrążeni w marazmie, brat - młody alkoholik. A to właśnie z
bratem, z Grzegorzem, Agnieszka prowadzi najbardziej wartościowe rozmowy i
stara się go poprzez te rozmowy ratować.
Szarość i brud. To widać w tej książce. Hłasko nic
nie wybiela. Jest oszczędny w słowach, ale to najlepiej właśnie oddaje realizm tamtych
czasów.
Przeczytane: 30.04.2014
Moja ocena: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz