środa, 17 stycznia 2018

6na1: "Nocny patrol" Siergiej Łukjanienko (96/2017)

Jak pewnie niektórzy z Was już wiedzą, fantastyka, SF, fantasy to niekoniecznie moje rejony literackie. Ale jak to w naszym projekcie #6na1 bywa, czasem i po takie gatunki sięgamy. U niektórych wywołuje to większą radość, a u innych – jak u mnie – poczucie, że w sumie to dobrze, że znów wyjdę nieco poza moją literacką strefę komfortu i poszerzę zakres poznawanej literatury.

Pamiętacie, że kiedyś Jacek zafundował nam czytanie w projekcie „Praw i powinności” Kariny Pjankowej? (jak nie pamiętacie, to zapraszam do naszych opinii!). Kilkanaście miesięcy później mierzymy się z „Nocnym Patrolem” Siergieja Łukjanienki. Znów Jacek, znów fantastyka i znów rosyjska literatura! I wiecie co? Znów było dobrze! (i znów mnie to zaskoczyło…)

„Nocny Patrol” to pierwszy z sześciu tomów cyklu „Patrole”.
Na świecie od lat panuje rozejm zawarty przez siły Światła i Ciemności. Nocny Patrol to organizacja tworzona przez Jasnych, pilnujących na świecie sił Ciemności. Po drugiej stronie porządku stoi Dzienny Patrol, działający w podobny sposób – Ciemni, agenci Dziennego Patrolu strzegą działań sił Światła. Do gry trafia Anton Gorodecki – świeżo upieczony mag i to z nim właśnie poznajemy prawa rządzące światem Światła i Ciemności.

To, co zdziwiło mnie najbardziej, to fakt, że ta fantastyka jest taka bardzo ludzka. Niby magowie i czarodzieje, ale tacy z uczuciami. Niby czary, ale nie brak tu emocji. Zaskoczyły mnie wątki miłosne – nie mało tu takich historii.
W gruncie rzeczy, to nie wiem nawet, czy „Nocny Patrol” należy nazywać fantastyką. Owszem, na tym całość bazuje i można by to nazwać baśniowym urban fantasy, ale biorąc pod uwagę to, co powiedziałam przed chwilą, to odnajdziemy tu elementy powieści obyczajowej, może nawet i romansu, a już na pewno thrillera i kryminału. W tym wszystkim nie brak humoru – całość tworzy naprawdę udaną powieść!

Przez całą lekturę nie mogłam odpędzić od siebie myśli, że to taki „Harry Potter” dla dorosłych. No, może nie tylko dla dorosłych, ale dla starszych dzieci i dorosłych. Też są czarodzieje, też dzieją się cuda. A kiedy pojawiła się sowa, to wiedziałam już, że takich skojarzeń się nie pozbędę.

Zaskoczona, że znów spodobało mi się coś pod szyldem fantastyki, z przyjemnością tę lekturę Wam polecam. A ja, kto wie, może za jakiś czas sięgnę po kolejne tomy cyklu „Patrole”.

Przeczytane: 9.12.2017
Moja ocena: 7/10

Recenzje pozostałych blogerów biorących udział w projekcie znajdziecie tutaj:

Ruda

poniedziałek, 1 stycznia 2018

"Droga 816" Michał Książek (88/2017)

Coś poszło nie tak. A mogło być ciekawie.
Nie podobało mi się to. Nie podobał mi się język, styl, na jaki silił się autor. Nie mogłam skupić się na treści, bo język skutecznie mi przeszkadzał. Gdyby było to dłuższe, to miałabym problem ze skończeniem.
Prawie że atlas przyrodniczo-ornitologiczny z tego wyszedł, tylko zdjęć ptaszków i roślinek brak. Ale nazw łacińskich to i owszem, całkiem sporo. Tyle tylko, że to książka o drodze, nie o ptaszkach. Tytułowa droga 816 to „Nadbużanka”, biegnąca wzdłuż granicy polsko-białoruskiej i polsko-ukraińskiej. Dalej już tylko Bug, wschód, nie-Unia, prawosławie, „tam”.

Liczyłam na literaturę faktu, dostałam pretensjonalne, niemalże pretendujące do miana poezji opisy wewnętrznych przeżyć i odczuć autora. Właśnie, za dużo autora w tej książce. Przecenia chyba swoją rolę i swoje bycie „tam”.
„Nie mogą uwierzyć, że ktoś idzie pieszo. Z Horodła do Terespola. Że nie samochodem, chociaż autobusem. Patrzą z politowaniem, niektórzy stukają się w głowę. Nie rozumieją, dlaczego ten cudak właśnie nie jest w pracy i nie zarabia pieniędzy. Znikają w chałupach, by opowiedzieć domownikom w napotkanym dziwie”. (s.50)

A mnie się wierzyć nie chce, że tamtejszy mieszkaniec, który sam jest w domu, dziwi się, że jakiś pieszy, przechodzień, w pracy nie siedzi, tylko wędruje.

„Za wysokim wezgłowiem jednego z nagrobków krucha babuleńka poutykała rozmaite przyrządy do pielęgnowania pamięci o zmarłych: pastę, szmatę, szczotki i miotełkę.” (s.44)

Nieco autor spłycił to, co uważam za pielęgnowanie pamięci o zmarłych.

Do tego katolicy są średnio fajni, bo przecież wszyscy z nich niszczą to, co prawosławne. Prawosławni to już co innego, dobrzy, dbają o swoją kulturę. Ja jednak wolę myśleć, że Wschód to przenikanie się kultur, a nie ich przeciwstawianie.

Cierpliwości do czytania życzę, jeśli ktoś z Was zechce jednak po tę książkę sięgnąć.

Przeczytane: 15.11.2017
Moja ocena: 2/10 

piątek, 29 grudnia 2017

"Zakonnice odchodzą po cichu" Marta Abramowicz (79/2017)

Przykro czytało mi się tak nierzetelną pracę. Po łebkach, historie oczywiście wybrane tylko te z jednej strony, byle wzbudzić kontrowersje. Celem książki na pewno nie była chęć pokazania życia w zakonie, a wywołanie małej sensacyjki i pewnie chęć zdobycia rozgłosu przez autorkę.
Ksiądz zaskoczony tym, jak wyglądają zakonny żeńskie, młoda zakonnica zdziwiona tym, że w zakonie musi się modlić (i wydaje się być to dla niej karą). Te i kilka podobnych smaczków utwierdziły mnie w przekonaniu, że poziom wiarygodności tejże książki jest wątpliwy. Z każdą stroną było tylko gorzej. Bardzo się rozczarowałam. Szkoda, że do jakiejś grupy osób ta książka trafi i na jej podstawie sobie ukształtują opinię o zakonach; ja poszukam jednak bardziej rzetelnego źródła.

Przeczytane: 12.10.2017
Moja ocena: 2/10

"Sprzedawca arbuzów" Marcin Meller (76/2017)


Uwielbiam czytać wszystko, co wychodzi spod pióra (tudzież klawiatury) Marcina Mellera. Zgadzam się z nim w większości tego, co pisze, a nawet jak się nie zgadzam, to bardzo podoba mi się to, jak o tym pisze. Nie czytam na bieżąco jego felietonów, więc ich zbiory w postaci książek są przeze mnie wyczekiwane i chłonięte w pośpiechu. Tym razem chłonęłam uchem – Wojciech Mecwaldowski idealnie nadaje się do czytania takich rzeczy.

Tematyka felietonów różna - polityczna, kulturalna, obyczajowa, prywatna. Każda z perspektywy dzisiejszych wydarzeń, jak i w odniesieniu do PRL. Trochę więc wspominków, jak to kiedyś było, trochę refleksji z młodości autora. Trafne spostrzeżenia, Marcin Meller jest niezłym obserwatorem otaczającej nas rzeczywistości i potrafi swe spostrzeżenia opowiedzieć zabawnie i błyskotliwie.

Ze śmiechu płakałam nie raz. Nie raz w duchu (a czasem i na głos) rzucałam „no właśnie!”
Lubię za sarkazm, za ironię, dystans autora do siebie, cięty język.

Polecam. Czysta przyjemność!

Przeczytane: 18.09.2017
Moja ocena: 8/10

czwartek, 28 grudnia 2017

"Mróz" Marcin Ciszewski (74/2017)


Ależ mi się podobało! Moja ocena to 7/10, ale gdyby oceniać „Mróz” jedynie wśród kryminałów, byłoby 9/10.
Nie wiem czemu, ale ubzdurałam sobie, że „Mróz” to fantastyka. Odkładałam to już dawna ‘na później’, bo z fantastyką to nam średnio po drodze. Tymczasem okazało się, że „Mróz” to trochę kryminału, trochę sensacji, trochę political fiction. Życie nadkomisarza Jakuba Tyszkiewicza, i zawodowe, i prywatne, zostaje mocno uwikłane w zagadkę kryminalną – giną kolejne osoby, w tym prezydent kraju. Wszystkie wydarzenia dzieją się w niezwykłej scenerii – w Polsce panuje siarczysty mróz, temperatura spada do -50 stopni Celsjusza. Ludzie gromadzą zapasy, nie wychodzą z domów, a grupa policjantów (i niektórzy na własną rękę) zmagają się z niełatwą sprawą.

Mogłabym się przyczepić do niezwykłych zbiegów okoliczności i akurat takich znajomych Jakuba, którzy mogą mu pomóc w rozwikłaniu sprawy. Tacy znajomi to skarb, ale fakt, że nasz komisarz ich posiada – jest raczej naciągane. Rozumiem, że jakoś trzeba było na pewne tropy wpaść i osoby z przydatną wiedzą trzeba było w jakiś sposób do historii wpleść. Wyszło trochę sztucznie.

Nie wiem, na ile prawdopodobne są opisywane anomalie pogodowe. To może ten element fantastyki, w który na wstępie wyposażyłam powieść :) Wiem, że zmiany klimatu to w ostatnich latach temat gorący, ale mam ogromną nadzieję, że nie będziemy musieli doświadczyć takiego zimna, jak bohaterowie „Mrozu”.

Przeczytane: 15.09.2017
Moja ocena: 7/10

sobota, 16 grudnia 2017

"Nienachalna z urody" Maria Czubaszek (72/2017)

Bardzo pozytywnie byłam nastawiona do tej książki. Jakoś byłam pewna, że mi się spodoba. Ale tak się jednak nie stało. Autorka trochę przesadziła, nie wiem tylko z czym. Ze szczerością? Chęcią bycia kontrowersyjną? Po trosze chyba ze wszystkim. 

Sporo powtórzeń. Sporo narzekania na innych. Siostra zła, ktoś w pracy zły. Niemało nieśmiesznych anegdot, historyjek, które tylko dla samej opowiadającej mogły być śmieszne. 

Poczucie humoru Marii Czubaszek potrafiło bawić, ale tu czegoś zabrakło. Na plus dystans do siebie. I jakoś więcej tych plusów wymyślić nie mogę…

Specjalnie to ja nikogo nie będę zachęcać do tej lektury.

Przeczytane: 30.08.2017
Moja ocena: 5/10

czwartek, 14 grudnia 2017

6na1: Świat według Garpa" John Irving (94/2017)

Projekt #6na1 sięga po różne książki. Są powieści, są i bajki. Bywa fantastyka. Książki nowe i te nieco starsze. Autorzy znani i tacy, o których słyszycie po raz pierwszy. Tym razem recenzowana książka to u mnie ‘autor znany, ale przeze mnie jeszcze nie czytany’. Miałam się zachwycać kunsztem Irvinga, pędzić do biblioteki po jego kolejne książki i wyrzucać sobie, że do tej pory nic tego znanego autora nie czytałam. Iiiiii….. Nic z tego. Nie powiem, że to moja najgorsza książka tego roku (dostaje ode mnie całe 5/10, czyli nie aż tak tragicznie), ale na pewno jedno z większych rozczarowań tego roku. Byłam pewna, że mi się spodoba i nie planowałam niepochlebnej opinii. 

Autor we wstępie pisze, że dał tę książkę do przeczytania swojemu dwunastoletniemu synowi. Ło ludziska… Biedny dzieciaczek… W życiu nie dałabym tego żadnemu dziecku do przeczytania! Nie wiem, co taki chłopaczek pomyślał sobie o ojcu po przeczytaniu o mnóstwie ‘kusiek’, o niekonwencjonalnym sposobie poczęcia głównego bohatera, o spaczeniu na punkcie seksu i relacji damsko-męskich. O ile na początku było to nawet zabawne, to sporo przed połową przestało być zabawne i było nijakie. Potem zrobiło się zwyczajnie nudno i całość ciągnęła się niemiłosiernie. Do końca dotrwałam, ale medal za to w sumie by się przydał… pod koniec było jakby lepiej – ale tak naprawdę to nie wiem, czy to zasługa Irvinga, czy ja po prostu przywykłam do tego co czytam. 

Ja rozumiem absurd, groteska, ironia życia i śmierci, śmiech po niewyschniętych jeszcze łzach. Niby proza życia, ale przytłoczyło mnie to, co u Irvinga wyczytałam. Za dużo, za gęsto, za bardzo nieprawdopodobne historie. To ironiczne krzywe zwierciadło nie przekonało mnie ani ciut ciut.

A ileż tematów zostało tu poruszonych! Prościej byłoby chyba powiedzieć, o czym Irving nie napisał. Jest dużo seksu, są zdrady i romanse, gwałty, są transwestyci i feministki. Nieszczęśliwe (czy wręcz tragiczne) wypadki stają się w pewnym momencie karykaturalne. Mamy wykłucie oka, utratę ręki, odgryzienie penisa. Zdradzam fabułę? Wierzcie mi, tylko w maleńkim fragmencie. Takich dziwactw jest tu cały ogrom. Nie sposób tej powieści umieścić w jakichś ramach, czy też opowiedzieć ją w kilku zdaniach więc dalsze próby sobie zwyczajnie daruję.

Pozytywy? Owszem, są. To kreacja bohaterów – naprawdę wspaniała. Prawie każdy bohater jest stuknięty, ale jakże dobrze Irving to pokazał! Wyraziści, konsekwentni w swoich fobiach. I jest ich całe mnóstwo. A najbardziej polubiłam Jenny, matkę Garpa.

Nie chciałabym oburzyć fanów Irvinga, ale "Świat według Garpa” to dla mnie takie sobie ględzenie. Ot tak, poopowiadamy sobie o dziwnych historiach, językiem poprawnym, ale raczej zwyczajnym niż pięknym. 

Z przecieków wiem, że większość naszej grupy również jest daleka od zachwytów (o czym możecie się przekonać czytając ich opinie) – to mnie zdziwiło, bo książka zebrała mnóstwo pozytywnych opinii i takie właśnie w większości można przeczytać. No cóż, te nasze będą więc bardziej elitarne :)

Przeczytane: 2.12.2017
Moja ocena: 5/10

Recenzje pozostałych blogerów biorących udział w projekcie znajdziecie tutaj:

Dizajnuch