Oj, bardzo,
ale to bardzo chciałabym usłyszeć samego autora, który opowiedziałby mi ze
szczegółami, co miał na myśli pisząc tę książkę i o czym ona miała tak naprawdę
być.
Rozpisałam
się trochę w mej opinii, więc dla tych, co nie dotrwają do końca: rewelacją
jest dla mnie to, jak Karpowicz wywiódł w pole rzeszę czytelników! Stworzył
kicz, którym zachwycają i wzruszają się czytelnicy potwierdzający tym samym
prawdziwość tego, co właśnie przez „Sońkę” autor nam pokazuje.
Naczytałam
się o tej książce mnóstwo opinii (w znaczącej większości – pozytywnych; tych
negatywnych to ze świecą szukać) i mam nieodparte wrażenie, że fenomen tej
książki polega na niezrozumieniu tematu, który w dodatku wywołuje zachwyt! Z
opinii czytelników wynika, że „książka jest cudowna, wspaniała, obrazowo
pokazująca Kresy i miłość wojenną, tylko nie wiadomo po co autor wplótł wątek
teatralny, którego nie rozumiem”. To co taki czytelnik zrozumiał z tej książki?
Że to naprawdę jedynie opowieść o ciężkim życiu Soni? Coś mi się zdaje, że
autor musi boki zrywać, czytając takie „słowa pochwały” o tej książce. Wg mnie
tej książki nie da się zrozumieć bez zrozumienia wątku teatralnego, który
właściwie stanowi oś tej książki i równie dobrze tragiczne życie Sońki można by
zastąpić inną historią, a przesłanie książki nadal pozostałoby takie samo. Wątek teatralny pokazuje, jak ówczesna sztuka potrafi
spłycać historie, tak by stały się one ‘atrakcyjne’ dla odbiorców. Autor
słowami książki mówi o tym wprost: „No, ale, myślał, muszę położyć nacisk na
uniwersalny charakter tej historii, tej opowieści, którą przeczuwam, lecz
której jeszcze nie poznałem. Ta historia musi być zrozumiała przede wszystkim
dla innych, wtedy stanie się zrozumiała też dla mnie.”
To, co ma
się sprzedać, musi być odpowiednio podane, przez odpowiednią osobę – nie może
więc to być Ignacy z Kresów – trzeba się przerobić musi na Igora Warszawiaka.
Mam
wrażenie, że autor jawnie kpi tutaj ze sztuki współczesnej i autorów za wszelką cenę starających się podporządkować temu, co świat kupi. Nie jest już ważne jak
dana historia wyglądała naprawdę, nie jest ważne co pisarz chciałby napisać.
Ważne staje się to, co odbiorcy zaakceptują, a to może szybko przerodzić się w
tworzenie chały. Powyższe mówi sam autor w powieści: „No i jakoś to wszystko
musi potem wyglądać na deskach sceny. Musi poruszać. Chwytać za serce. Dusić za
gardło. (…) Kicz. Bez tego jednak chyba przedstawienie się nie uda. I czy to ma
znaczenie, co wzrusza? Arcydzieło czy szmira? Wzruszenie jest takie samo” (s.
194-195).
Plusem są
wstawki z kresowego języka. Miłość Sońki? Pomylona tu z pożądaniem, uczucie nie
mające nic wspólnego z miłością tak naprawdę (kicz w czystej postaci; efekt
osiągnięty – choć wątek naiwny, to wzrusza setki czytelników).
Ogromnym
sukcesem powieści jest też to, jak autorowi udało się wywieść w pole ogromną
rzeszę czytelników, pomijających wątek teatralny i skupiających się jedynie na
miłości Soni i Kresach.
„Zamiast
kiczu widziano świadome produkowanie kiczu, Kamp nosy i pióra krytyków
zwietrzyły, z czego Igor z Ignacym, już pogodzeni, sztama, się chichrali, bo to
tak jakby świadome sranie różniło się kulturowo i kulturalnie od srania po
prostu, z potrzeby kiszek lub głodu” (s.78).
Bo Karpowicz
‘wyprodukował’ kicz. Świadomie, ale to nadal kicz. Cieszę się, że przeczytałam
to dopiero teraz, a wcześniej przebrnęłam przez morze pozytywnych opinii o
książce, bo to klarowniej pozwoliło zauważyć mi sukces ‘kiczu’ Karpowicza.
Naprawdę, zdumiewa mnie to bardzo. A Karpowicz chyba naprawdę musi chichrać,
czytając te wszechobecne zachwyty nad książką.
Przeczytane: 18.01.2015
Moja ocena: 6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz